39. Przepraszam

310 27 8
                                    

Konrad


Ostatni piątek września okazał się jednym z najbardziej deszczowych dni od dawna. Ponura aura nie zniechęcała mnie w ogóle, tegoroczna jesień bowiem zapowiadała się bardzo owocnie i nie mogła tego zmienić pogoda. Jedynym, co mogło mi popsuć nastrój, był wyjazd z Torunia, bo zdążyłem polubić to miasto. Przez moment rozważałem pozostanie na stałe, jednak w międzyczasie moje plany uległy zmianie – tym samem poprzedniego dnia stawiłem się w pracy po raz ostatni, by dziś się wyprowadzić.

Kiedy prawie trzy tygodnie wcześniej opuszczałem Warszawę, nie pomyślałem, że wrócę do tego miasta tak szybko. Tym razem jednak jadąc do stolicy, byłem zdecydowanie spokojniejszy niż wcześniej, nawet jeśli zaplanowane spotkanie z adwokatem byłego szefa nie jawiło się w mojej głowie jako urocza pogawędka. Mimo że sam Małecki na rozwód musiał jeszcze poczekać co najmniej do końca roku, nalegał, abym już spotkał się z jego pełnomocnikiem. Nie pozostawało mi nic innego, tylko spełnić moją część dżentelmeńskiej umowy. Z początkiem października miałem rozpocząć pracę w jednym z biur architektonicznych w Poznaniu, a skoro Antoni pofatygował się i zadzwonił do mnie, aby pogratulować, to coś musiało być na rzeczy. Dla świętego spokoju nie wnikałem w szczegóły.

Skoro już zawitałem do Warszawy, zgodziłem się na spotkanie z Olą. Szczerze mówiąc, w planach zamiast kiszenia się w stolicy, miałem szybki powrót do Poznania – Hanka zaplanowała coś na wieczór i kilkukrotnie wspominała, że muszę się zjawić wieczorem na Taczaka. Po tym jednak, jak nie udało mi się zobaczyć z Olą w sierpniu i na początku września, dostałem od niej kilka wiadomości z pytaniem, kiedy następnym razem będę w Warszawie. Nie widziałem powodów, aby się z Olką nie umówić lub by po prostu ją olać; Hanka oczywiście miała inne zdanie – tak wywnioskowałem po przydługiej ciszy w słuchawce, kiedy wspomniałem o moich planach, gdy w tygodniu rozmawialiśmy przez telefon.

Pewnie byłbym mniej chętny na kawę z Olą, gdybym wcześniej wiedział, że kawiarnia, której adres tuż przed rozmową z adwokatem podesłała mi SMS-em, znajduje się w okolicy warszawskiego zoo i będę musiał przejechać spory kawałek, tym samym przebijając się przez centrum. O ile ze znalezieniem miejsca do zaparkowania miałem sporo szczęścia, tak szukanie lokalu, mieszczącego się w jednym z podwórek, okazało się wyzwaniem. Tym samym, czy tego chciałem, czy nie, musiałem zwiedzić Pragę-Północ – pewnie cieszyłbym się bardziej, ba, pewnie zrobiłbym kilka zdjęć, gdybym tylko nie robił tego w asyście siarczyście lejącego deszczu. Chcąc nie chcąc, pod wpływem aury, zacząłem tracić dobre samopoczucie.

Ola najwidoczniej nie musiała na mnie długo czekać, bo gdy wszedłem do kawiarni, stała przy kontuarze. Kelnerka właśnie proponowała jej miejsce, ale blondynka zignorowała ją w momencie, gdy mnie dostrzegła. Niespiesznie odłożyłem parasol w wygospodarowanym miejscu przy wejściu, odwiesiłem ramoneskę i dopiero wtedy podszedłem.

– Poprosimy stolik dla dwojga – Ola zwróciła się do dziewczyny, wciąż jednak taksując mnie wzrokiem i tylko na moment racząc kelnerkę krótkim spojrzeniem. Nigdy nie znosiłem, kiedy używała tego nieco wyniosłego tonu – może dlatego, że przypominał mi, jak zadufaną osobą potrafiła być Ola Witkowska. Popatrzyłem na kelnerkę i uśmiechnąłem się łagodnie.

– Usiądziemy przy oknie – uprzedziłem dziewczynę, która właśnie chciała coś odpowiedzieć; mogliśmy wybrać cokolwiek, większość stolików pozostawała wolna. Zgarnąłem jeszcze dwie karty, a zanim poprowadziłem moją towarzyszkę w głąb lokalu, mrugnąłem porozumiewawczo do kelnerki. Ola próbowała skarcić mnie wzrokiem, bo śmiałem zwrócić uwagę na inną kobietę w jej otoczeniu. Zupełnie zignorowałem to pobłażliwe spojrzenie. Cóż, pewnie nie musiałbym uciekać się do kilku wyćwiczonych trików, gdyby Ola była odrobinę milsza dla ludzi wokół.

Różowa koszula [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz