26. Różne bajki

301 29 10
                                    

Hanka

Kiedy się obudziłam, w łóżku leżałam już sama. Powoli odwróciłam się i spod zaspanych powiek popatrzyłam na miejsce, gdzie wcześniej leżał Konrad. Zagryzłam policzek od środka. Trochę było mi smutno, że mnie zostawił i ten poranek nie stał się pretekstem do rozmowy. Z drugiej strony wciąż zdawałam sobie sprawę, że pewnie nasza konfrontacja (bo tak mogłam to nazwać) zakończyłaby się fiaskiem. Naprawdę nie wiedziałam, czy potrafiłam z Konradem rozmawiać – tak szczerze i bez ukrywania uczuć.

Najbardziej obawiałam się, że czułam do niego znacznie więcej niż on do mnie; ja oczekiwałam czegoś dojrzałego, opartego na szczerości, zaufaniu i prawdziwych uczuciach, a Konrad... Cóż, tego nie wiedziałam.

Wygrzebałam się z łóżka i odruchowo zerknęłam w lustro – wyglądałam strasznie z lekko opuchniętymi powiekami i odciśniętym śladem poduszki na policzku. W dodatku moje włosy przypominały coś na kształt gniazda, oczywiście tylko te, które jeszcze przytrzymywała gumka, bo reszta żyła własnym życiem wokół głowy. Zombie przy mnie było Miss Universe. W takim stanie nie chciałam pokazywać się nikomu.

Spojrzałam na wyświetlacz telefonu, do którego wciąż nie mogłam się przyzwyczaić. Zbliżała się jedenasta. Zdziwiłam się, że spałam aż tak długo. Przy okazji znalazła się przyczyna mojego fatalnego wyglądu – kilka godzin w łóżku za dużo.

Doprowadziłam się do znośnego stanu i postanowiłam wyjść na zewnątrz. Cisza jak makiem zasiał, nieco mnie przerażała. Razem z panem Andrzejem powinno się tutaj kręcić czterech facetów i pies. Już wyobrażałam sobie, że porwali ich kosmici albo zakatrupili zawistni sąsiedzi.

Po wyjściu z hoteliku najpierw zajrzałam do siodlarni – pusto, nawet nie grało radio, co oznaczało, że stajenny dzisiaj się nie zjawił. Cóż, w końcu była niedziela, trudno się dziwić. Postanowiłam przez jakiś czas pobyć sama ze sobą. Ruszyłam dobrze znaną mi ścieżką wzdłuż padoków, modląc się, abym bliżej lasu również miała zasięg i nie zaskoczył mnie żaden Czyżewski.

Kroczyłam powoli, przez chwilę gapiąc się na swoje buty. Wyciągnęłam telefon – wcześniej zapisałam kilka najpotrzebniejszych numerów, oczywiście nie zapomniałam o Indze. Odebrała po kilku sygnałach.

– Hej, tu Hania. Co robisz? – zapytałam, gdy tylko Inga mruknęła do słuchawki. – Szykujesz obiad?

– Któż to dzwoni – usłyszałam po chwili nutę kpiny. – A dla twojej informacji, moja droga, ja w przeciwieństwie do ciebie jestem nowoczesną kobietą i dziś jem mojego niedzielnego schaboszczaka na mieście. Idę też na zakupy, gdyż my tu w mieście mamy sklepy – odpowiedziała udawanym teatralnym tonem. – A jak tam na wsi?

Zaśmiałam się w duchu. Inga tak cholernie zazdrościła mi Pożarowa, że słyszałam to nawet przez telefon. Nawet nie potrafiła mi wybaczyć, że moi rodzice mieszkają za miastem, a ja mogę tam jechać, gdy chcę trochę odpocząć od wielkomiejskiego gwaru. Inga kisiła się w Poznaniu i z trudem znosiła upały. Jednak ja nie znalazłam się w Pożarowie bez powodu, chociaż pewnie obie zdążyłyśmy już zapomnieć, że przywiózł mnie tu Emil tuż po rozstaniu z Czarkiem; Inga nie chciałaby przeżywać podobnego scenariusza, by móc skorzystać z uroków wsi.

Ja jednak jej też odrobinę zazdrościłam. Mogła wyjść z domu o każdej porze i nie martwić się obiadem, bo w wielu miejscach najadłaby się za nieduże pieniądze albo po prostu wyskoczyłaby na zakupy. Zaraz, zaraz... Kiedy ja ostatnio robiłam coś podobnego? Chyba jeszcze przed związkiem z Cezarym – to tak jak w innej epoce. Jak to możliwe, że prawie zdążyłam zapomnieć o moim beztroskim życiu?

Różowa koszula [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz