2. Różowa koszula

508 44 6
                                    


Konrad

Warszawa, Poznań, grudzień 2012

Godzina osiemnasta. Zwykle o tej porze siedzimy jeszcze w pracy i przeklinamy sami siebie. Przerost ambicji sprawił, że wylądowaliśmy w biurze projektowym, ale się opłaca. Inżynierowie, artyści, architekci. Wszystko zawsze do zrobienia na wczoraj, nikt nie wie, gdzie włożyć ręce, szef nigdy nie jest zadowolony, nienawiści, konflikty, a jednak codziennie śpię jak dziecko.

W ostatni piątek przed Bożym Narodzeniem było trochę inaczej – pan prezes postanowił trochę odpuścić, okazać dobre serce i łaskę swoim podwładnym (uwielbiał to słowo, w przeciwieństwie do mnie) i w ramach odbębnienia firmowej Wigilii chciał poczęstować nas najlepszymi pierogami w mieście. Nie miałem jednak zamiaru przesiadywać ze współpracownikami do nocy, większość z nich patrzyła na mnie wilkiem, więc czym prędzej się zmyłem, aby móc zapomnieć na kilka dni dosłownie o wszystkim. Miałem nadrobić kilka książek, może przepierdolić czas, gdy będę grał w grę – piękny plan.

Wychodząc, coś mnie jednak tknęło i obejrzałem się na Martę. Kiedy nasze spojrzenia na chwilę się skrzyżowały, instynktownie się uśmiechnąłem.

– Nie zostajesz? – Monika, nasza recepcjonistka, zdziwiła się, kiedy włożyłem na siebie płaszcz. Przyjrzałem się trochę za ciasnej koszuli i okropnym kreskom na oczach. Nikt jej nigdy nie uświadomił, że to ją szpeci? Właściwie, co za różnica, skoro nawet bez makijażu była tylko... sympatyczną kobietą.

– Jadę do domu – gładko skłamałem. Owszem, święta miałem spędzić z rodziną, ale nie chciałem wyjechać wcześniej, niż w wigilijny poranek – książki, gry, piwo, niezdrowe żarcie – czasami coś należało mi się od życia. A że nie odezwała się tęsknota? Trudno, taki już mój wrodzony urok.

– Rozumiem – przytaknęła, a ze względu na to, że wiedziała o każdym pracowniku wszystko (no, może nie wszystko, ale naprawdę wiele się od niej dowiedziałem o poniektórych), dodała, aby (chyba) dodać mi otuchy: – Pierwsze święta bez ojca. Musi być wam bardzo ciężko.

Uśmiechnąłem się do niej, udając, że naprawdę to doceniam i obchodzi mnie jej troska. Może nie przepadałem za nią tak, jak ona by tego chciała, ale nie miałem też w zwyczaju mieszać postronnych osób w rodzinne sprawy. Ja nie odczuwałem specjalnej straty po Krzysztofie Czyżewskim, ale nie musiałem tego okazywać.

Wyjechałem do Warszawy na studia i od tamtej pory widywałem się z rodziną rzadko. Może to kwestia przyzwyczajenia. Sam nie potrafiłem określić, co tak naprawdę towarzyszyło mi od czasu, kiedy zmarł Krzysztof, powszechnie nazywany moim ojcem.

– Radzimy sobie. Wesołych świąt – rzuciłem jeszcze na odchodne. Spodziewałem się jakichś uścisków i całusów, ale jedynie podziękowała.

Wcisnąłem guzik, by drzwi windy się zamknęły, kiedy do środka z gracją wpadła Marta Małecka. Idealna, pewna siebie i urocza, jak zawsze od pierwszego dnia, gdy tylko ją poznałem. Nigdy nie traciła rezonu i nigdy nie przestawała manipulować ludźmi. Zmierzyła mnie wzrokiem niebieskich oczu zimnych jak grudniowe powietrze i przytrzymała drzwi.

– Uciekasz? – zaśmiała się nieszczerze, ale towarzyszył jej piękny uśmiech.

– Nazywaj to sobie, jak chcesz. Pozwolisz? – Wskazałem ruchem głowy drzwi, które próbowały się zamknąć, jednak ona nie miała zamiaru ich puszczać. Czegoś chciała, ale zamiast powiedzieć wprost, wolała te swoje gierki. Kobiety, weź je zrozum.

– Konrad, najpierw życzenia – odparła rzeczowo. – Wesołych świąt. Pamiętaj, jeśli chcesz osiągnąć sukces – mówiła już szeptem, znacząco podkreślając odpowiednie słowa – musisz trzymać się odpowiednich osób.

Różowa koszula [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz