Rozdział 25: w którym następuje czas zapłaty

Start from the beginning
                                    

   - Nie musisz tego robić, wiesz o tym dobrze.

   Madjick uniosła powoli głowę, swoimi jaśniejącymi, acz pustymi oczyma wpatrując się w twarz Gabriela.

   - Wiem.

   W ich głowach znowu rozbrzmiało echo tysiąca słów, ale Postać nie powiedziała nic więcej.

   - Przestań, po prostu zrezygnuj z tego szaleństwa. Stań się z powrotem sobą, Nathalie.

   Ton jego głosu był wciąż surowy i oschły; był zły na siebie samego. Na to, że nawet w takim momencie nie był w stanie okazać żadnych ludzkich emocji. Chciał, ale nie potrafił się ku temu przemóc. Obawiał się wyśmiania, uznania jego słabości, szczególnie przez obserwującego go syna. Przez ostatnie lata wspólnego życia nie zdołał okazać mu ani jednej ciepłej emocji, jakim więc prawem miałby ugiąć się przed Nathalie? Nie była mu przecież bliska. Była jedynie jego współpracownicą, jego prawą ręką, podwładną, nad którą sprawował pieczę. Troska wobec niej, którą odczuwał teraz w głębi swojego serca, musiała więc pochodzić z czysto formalnych więzi. Nie chciał przecież stracić tak wybitnego pracownika. Ton jego głosu był więc uzasadniony. Nie musiał mieć żadnych wyrzutów sumienia.

   - Robię to... dla twojego szczęścia...

   Wibrujące w głowie słowa nakładały się na siebie i plątały, tworząc bliżej nieokreśloną inkantację; o ile jedno słowo było możliwe do odróżnienia, o tyle całe zdania prowadziły już do sporej dawki niezrozumienia. Ale stojący obok Gabriel nie miał wątpliwości co do ich sensu.

   - Ja... moje marzenie nie... nie może... niszczyć innych...

   Z każdym kolejnym słowem uświadamiał sobie, że wszystkie poprzednie lata jego życia poświęcone były akumizacji przypadkowych, pogrążonych w złości lub żalu osób. To, czego teraz tak bardzo się wypierał - dotychczas było jego rzeczywistością. Wysługiwał się słabymi i cierpiącymi, by ukoić ból własnego serca.

P O T W Ó R

   Głos jak szept drżących na wietrze liści przemknął przez jego świadomość.

   - To już nieważne - mruknęła, z trudem podnosząc się z ziemi. Jej ciało było lekkie, ale ból, który odczuwała, z potworną siłą przygniatał jej barki. - Ja tego chcę.

   - Nie możesz. Nie pozwalam ci, Nathalie.

   Uśmiechnęła się. Chwilę później jej stopy zaczęły unosić się w górę, lecz nim palce w całości oderwały się od ziemi, w ślad za Władcą Ciem z sufitu spadło kilka kolejnych osób. Marinette, Adrien i Rose przytulili się mocniej do siebie.

   - Odsunąć się!

   Grupa superbohaterów przyjęła bojowy szyk, stając pomiędzy Madjick i Władcą Ciem, a siedzącą na ziemi trójką przyjaciół. Gabriel jednak zdawał się nie zauważać ich obecności. W czasie, gdy Żółw, Tygrysica i Lisica posuwali się w przód, by interweniować w przypadku zagrożenia, Baran i Wąż cofnęli się o dwa kroki; Viperion spojrzał przez ramię na siedzące na ziemi osoby.

   - Jesteście... - zaczął, ale na widok Adriena obejmującego Marinette stracił na moment głos. - ...bezpieczni? - dokończył po chwili.

   Adrien podniósł z trudem głowę, chcąc spojrzeć Wężowi w oczy. Gdy kosmyki posklejanych od potu blond-włosów opadły na bok jego twarzy, Viperion dostrzegł mnogość ran przecinających młodzieńczą skórę, a także strużki krwi, które obficie się z nich sączyły. W tym aspekcie byli do siebie podobni.

Miraculous: Kryzys Bohatera [zakończone]Where stories live. Discover now