1

875 30 51
                                    

Dziękuję baaardzooo KFox98 za śliczną okładkę 🥰

C.

Od rana mam cholernego doła z kilku powodów.

Po pierwsze zaspałam w pierwszym semestrze i w pierwszy dzień zajęć na uczelni. Cudownie.

Po drugie zajebiście zaczeło padać, gdy już byłam w autobusie, a nie mam parasola. Jeszcze cudowniej.

Po trzecie pomimo upływu kilku tygodni, mimo tego jaki był John, ból po jego zdradzie nie mija. Bo przez cały czas naszego chorego związku miałam nadzieję, że on się zmieni, szczerze mnie pokocha i wypełni dziwną pustkę w moim sercu i duszy.

Nie wypełnił. Zranił jeszcze bardziej moje już i tak pokiereszowane serce. A duszy chyba już dawno nie mam. Może nigdy nie miałam? Może nie zasłużyłam nawet na nią?

Moja introwertyczna natura sprawia, że nie mam najmniejszej ochoty gdziekolwiek iść i poznawać nowych ludzi. Ale zaczynam dziś studia i niestety nie ma możliwości by obecnie studiować zdalnie. Czasy pandemi minęły i cały uczelniany świat budzi się powoli do życia.

Dźwięk otwieranych automatycznie drzwi wyrywa mnie z zamyślenia i szybko wysiadam z autobusu i wchodzę prosto w ścianę gęstego deszczu. Duże krople błyskawicznie przenikają przez moją jeansową kurtkę i czarną bokserkę. Długa, zielona, wzorzysta spódnica zaczyna mi się lepić do nóg, co utrudnia szybki marsz. Nie chcę nawet myśleć o spływającym makijażu. Nie jest mocny, ale nie jest wodoodporny.

Gdy wbiegam po schodach uczelni, kilka osób, które jeszcze nie zaczynają zajęć i wyszły zapalić pod daszek obrzuca mnie rozbawionym spojrzeniem. Unikając patrzenia im w oczy wchodze do holu. Zostawiając po sobie jak ślimak mokre ślady  wsiadam do windy, która dzięki Bogom czekała jakby na mnie i jadę według mojego planu zajęć na czwarte piętro. Moje poskręcane od deszczu kasztanowe, długie włosy, przylepiają mi się do twarzy i na bank nie wygląda to uroczo. Wysiadam i ponownie puszczam się biegiem, ale nagle zwalniam, by przed wielkim wejściem złapać oddech. I tak wyglądam pewnie jak zmokła kura, tylko tego brakuje, bym dyszała przed setką ludzi jak francuski buldog. Skręcam w prawo szukając wśród wzrastających numerów na drzwiach sali  z numerem 214. W rudych zamszowych botkach skrzeczy woda, jeśli się nie rozchoruję to będzie cud. Zachowując resztki kuktury pukam i otwieram drzwi. Nieznani mi ludzie odwracają się automatycznie w moją stronę.

- Dzień dobry - staram się mówić wyraźnie, ale z zimna zęby zaczynają mi uderzać o siebie - przepraszam za spóźnienie.
Siwy wykładowca mierzy mnie, o dziwo, przyjaznym spojrzeniem i uśmiecha się ciepło.
- Panienka?
- Clara Jones - wypowiadam szybko - po czym kicham na głos.
Sala wybucha śmiechem, a ja czuję się jak pod obstrzałem.
- Na zdrowie - słyszę dziewczęcy, pełen kpiny głos i zerkam w jego stronę. Ładna blondynka obrzuca mnie nieprzychylnym wzrokiem zła, że to na mnie skupiła się przez chwilę uwaga wszystkich.
- Proszę siadać, niedawno zaczęliśmy - wykładowca literatury angielskiej uśmiecha się ciepło, co dodaje mi otuchy.

Ruszam do ostatnich ławek, nie obdarzając już spojrzeniem prawie nikogo. Do momentu, gdy czuję na sobie czyjś intensywny wzrok. Podnoszę głowę przy ostatnim rzędzie w którym spośród ośmiu krzeseł zajęte jest tylko jedno.

I wtedy zamieram.

Patrzą na mnie mocno szmaragdowe oczy, w których nie widzę rozbawienia, tylko zainteresowanie i co bardzo dziwne - po krótkiej chwili ulgę. Chłopak z roztrzepanymi w artystycznym nieładzie, ciemnymi włosami, sięgającymi ramion, odsuwa dla mnie krzesło obok siebie. Korzystam, choć jest jeszcze kilka wolnych miejsc przed nim, nie chcę jednak wyjść na "gburkę".
Siadam i z moich ust wydobywa się cichy syk, gdy uda spotykają się z mokrym materiałem spódnicy. Zanim zdążę wyjąć notatnik, kicham ponownie.

NieMożliwe Where stories live. Discover now