— Pamiętasz, jak mówiliśmy o Olivierze i Marcusie? Nie uwierzysz, ale podobno mieszkają razem! — Dafne nachyla się do Parkinson, wymuszając zwrócenie na siebie uwagi. — Co o tym sądzisz, Pansy?

— Uważam, że powinniśmy kiedyś ich odwiedzić — odpowiada słabo Pansy, mając nadzieję, że zadowoli to Greengrass.

— Świetny pomysł! Koniecznie musimy tak zrobić. — Uśmiecha się zagadkowo i rozpoczyna nowy temat. — Pomyślałam, że może cię to ucieszy, bo, wiesz, nie interesuję się quidditchem, ale Draco cały czas o tym mówi i ostatnio powiedział, że drużyna Weasleyówny przegrała i to w sumie przez nią.

— Och — mruczy, nie za bardzo wiedząc, co odpowiedzieć. — A... a co z drużyną Harry'ego?

— Ojej, zapomniałam, że ty jeszcze nie wiesz! Potter zrezygnował z quidditcha i teraz pracuje w Ministerstwie — mówi ostrożnie Dafne i kładzie dłoń na ramieniu Pansy. — Idź, teraz twoja kolej.

Zdumiona Pansy posłusznie wstaje i rusza w stronę podestu, nie zwracając uwagi na to, co się wokół dzieje. Pozwala pracownikom zdjąć z siebie szlafrok, a następnie owinąć w granatowy materiał. Nie reaguje, gdy przez przypadek krawcowa wbija jej szpilkę w biodro. Nie jest w stanie.

Nie może uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszała. Harry nie mógłby zrezygnować ze swojej największej pasji. Nie ten Harry, w którego oczach pojawiały się iskierki, kiedy cierpliwie tłumaczył strategię zastosowaną na meczu. Nie ten Harry, który nie zważał na warunki pogodowe i nigdy nie odwoływał treningu ze względu na deszcz. Nie ten Harry, który śmiał się najgłośniej na świecie, łapiąc znicza. Nie ten Harry, który po nocach nie mógł zmrużyć oka przez przegraną. Harry... nigdy...

Pansy nagle zaczyna się chwiać i jeden z pracowników musi ją podtrzymać, by nie potknęła się i nie runęła na posadzkę. Uprzejmym tonem uspokaja wszystkich wokół i oświadcza, że mogą kontynuować pracę.

Nie potrafi nie podejrzewać Ginny. Tylko dlaczego miałaby kazać Harry'emu przestać robić coś, co sprawia mu tak wielką radością? Była zazdrosna o jego osiągnięcia? Stwierdziła, że nie przystoi to komuś, kto wybawił świat?

— Panno Parkinson, może pani już zejść.

Czarodziej w średnim wieku podaje jej dłoń, zaklęciem narzucając szlafrok na jej ramiona. W milczeniu przyjmuje pomoc.

— Pansy, nawet nie spojrzałaś na suknię! — W głosie Dafne słychać oburzenie. — No cóż, przynajmniej będziesz miała niespodziankę. Idziemy teraz na kolację, wybierasz się z nami?

— Jeszcze raz dziękuję, Daf, ale niestety nie mogę, tak jak mówiłam. Chcę już wrócić do domu. Zmęczyłam się i nie mam ochoty na wyjście.

Dafne patrzy nią w ciszy przez kilkanaście długich sekund. Na jej alabastrowym czole pojawia się prosta zmarszczka, a kąciki ust nieznacznie opadają. Pansy spodziewa się wyrzutów i pełnych presji próśb, ale zamiast tego przyjaciółka nieoczekiwanie przytula ją, chowając twarz we włosach.

Odwzajemnia uścisk z całej siły.

Kłamała, mówiąc, że wróci do domu zaraz po wyjściu z pracowni. Przed wyjściem wprawdzie pożegnała się z przyjaciółką, ale tylko czekała, aż tamta zniknie za rogiem. Sama ruszyła w głąb ulicy Pokątnej, napawając się jej czarem.

Pamięta, że od dziecka fascynowało ją to miejsce. Matka wciąż ją tam zabierała, ukazując najdroższe kawiarnie, butiki i sklepy z rzeczami, o których nie śniło się małej Pansy. Była oczarowana bogactwem kolorów i zapachów, a Saoirse nieraz przyłapywała ją na mierzeniu butów na obcasie i zbyt długich sukienek, wlokących się po ziemi. Wybuchała wtedy śmiechem, patrząc na córkę jak na chochlika i powtarzając, że kupi jej te ubrania za jakiś czas. A potem zabierała ją na lody do słynnego Floriana Fortescue, pozwalając wybrać deser w największym pucharze. Chyba nigdy Saoirse nie wyglądała równie promiennie, jak wtedy.

Miłe wspomnienie matki wywołuje na twarzy kilkanaście lat starszej Pansy subtelny uśmiech. Przemyka jej przez głowę myśl, by odwiedzić ją w najbliższym czasie, lecz prędko jej się pozbywa, skupiając próżnie wzrok na kapeluszu na wystawie.

Wyjątkowo jej się podoba. Jest wykonany z bordowego aksamitu i prócz błyszczącej czarnej wstążki nie ma na nim żadnych ozdób. W porównaniu do innych wydaje się naprawdę prosty, a jego fason pełen łagodnych zaokrągleń kontrastuje się z ostrymi krawędziami pozostałych. Zauroczona Pansy już niemal wchodzi do sklepu i wyjmuje portfel, kiedy uświadamia sobie, że nie wzięła żadnych pieniędzy i w dodatku z pewnością jej nie stać. Zaciska usta w wąską kreskę i odwraca się gwałtownie, jednocześnie na kogoś wpadając. Nieznajomy ujmuje ją delikatnie za łokcie i nie zwraca uwagi na przeprosiny, które ani trochę ich nie przypominają.

— Znów się widzimy.

Pansy zamiera. Podnosi powoli głowę i przełyka ślinę.

— Nauczył się pan już dobrych manier? — odpowiada, lecz brzmi o wiele słabiej, niż by sobie tego życzyła. Tym razem mężczyzna, którego spotkała w autobusie, nie ma okularów, więc przez cały czas widzi świdrujące ją szare oczy, pełne rozbawienia i niezwykłej pewności siebie.

— Och, nie widać? Przecież uratowałem panią przed upadkiem. — Unosi kąciki ust w szelmowskim uśmiechu.

— Sama bym sobie poradziła — odburkuje Pansy, wyswobadzając się z uścisku. Nie daje mu odpowiedzieć, ponieważ kłania się i szybkim krokiem zaczyna iść w stronę Dziurawego Kotła.

Przez ramię zauważa, że nieznajomy wciąż tam stoi i wciąż patrzy na nią tak, jakby za chwilę miał się roześmiać.

Ze zdumieniem uświadamia sobie, że jej policzki zarumieniły się. 

Spacer w pokrzywach [ZAWIESZONE]Where stories live. Discover now