Część XV

248 26 3
                                    

listopad 1981

Musiałem uciekać i to jak najszybciej. Zniknąć stąd całkowicie, najlepiej w ogóle wyjechać z kraju, o ile mi się to powiedzie, byleby tylko zmylić pościg, zdołać mu uciec. Ścigała mnie tylko jedna osoba, ale wiedziałem, że nie spocznie, aż nie osiągnie celu, chociażby miał za to drogo zapłacić. Był do tego zdolny, pomściłby ich śmierć, nawet jeżeli sam miałby przy tym stracić życie. Za dobrze go znałem, by w to wątpić.

Nie spodziewałem się tego, nie chciałem, aby to wszystko tak się skończyło. Czarny Pan miał zabić tylko młodego Pottera, swego największego wroga, więc dlaczego Lily i Rogacz także stracili życie? Dlaczego?! To miała być moja zemsta, jednak nie chciałem, by ona zginęła. Przecież była niewinna, więc dlaczego nie oddała życia syna, by zachować własne? Nie potrafiłem tego zrozumieć.

Najgorszy był jednak triumfujący śmiech Czarnego Pana, gdy w końcu powiedziałem mu, jak może znaleźć Potterów. Nie potrafiłem pozbyć się go z mojej głowy i wiedziałem, że będzie towarzyszyć mi już do końca życia.

Gorączkowo zastanawiałem się nad tym, jak teraz mam postąpić. Musiało istnieć jakieś wyjście z tej sytuacji. Śmierciożercy nie wiedzieli o mnie, nie wiedzieli, że to ja dałem naszemu panu klucz do ostatecznej rozgrywki. O ile któremuś z nich tego nie wyjawił, przemknęło mi przez myśl. O ile ten tajemniczy szpieg o niczym się nie dowiedział. Wolałbym pozostać w cieniu, bo wtedy cała wina mogłaby spaść na mnie, a zemsta niektórych z nich byłaby okrutna.

Drugą ważną kwestią pozostawało to, ile wiedział Dumbledore. Uciekłem z mojej kryjówki tej samej nocy, w której Czarny Pan zaatakował Potterów i niedługo po tym on ruszył w pościg za mną. Czy miał czas, aby powiedzieć komuś o wszystkim? Czy może od razu ruszył w pogoń, by sam wymierzyć sprawiedliwość, by dać zadość krzywdom, do których pośrednio sam się przyczynił?

Musiałem zniknąć! Musiałem... A jeżeli nie zdążył...? Wtedy w mojej głowie zagościło idealne rozwiązanie. Skoro i tak dla świata musiałem być martwy, to także jego mogłem za sobą pociągnąć. Przecież byłem śmierciożercą. W związku z tym pokażę mu, na co mnie stać.

~ * ~

Czekałem na niego w miasteczku nieopodal mojego domu rodzinnego. Nie miałem innych pomysłów, a musiałem ściągnąć na niego uwagę w miejscu, w którym będę mógł wcielić swój plan w życie. Najważniejsze, że to ja musiałem zaskoczyć jego, nie na odwrót. Miałem tylko nadzieję, że Zakon o niczym nie wie, że żyje tą fałszywą informacją.

Zdziwiłem się, że nie musiałem na niego czekać tak długo, jak przypuszczałem. Już z oddali widziałem spacerującego po chodnikach dużego czarnego psa. Nie mógłbym pomylić go z nikim innym. Przyszedł do mnie, by dokonać zemsty, jednak nie spodziewał się, że obróci się ona przeciwko niemu.

Zamieniłem się w człowieka i wyszedłem z zaułka, w którym na niego czekałem. Nie przejmowałem się tym, że miałem na sobie szaty czarodziejów, na dodatek w dość tragicznym stanie. Niektórzy mugole zauważyli to, co zrobiłem i przystawali, by przyjrzeć mi się uważniej. Cieszyłem się z tego w duchu, im większą uwagę na nas ściągnę tym lepiej. Dla ministerstwa najlepszymi świadkami są właśnie nic niepojmujący mugole.

Łapa zauważył mnie i także przeistoczył się w człowieka, co wzbudziło jeszcze większe zainteresowanie, jednak starałem nie przejmować się publicznością. To było starcie między nim a mną. Ucieszyłem się, że na moją korzyść działał też jego wygląd. Włosy rozczochrane, z zaplątanymi w nich gałązkami i liśćmi, oczy, pełne obłędu, w których płonął ogień wściekłości i chęci zemsty. Jego szata była postrzępiona i podarta w wielu miejscach, a na dodatek brudna.

Spowiedź zdrajcy || Peter PettigrewWhere stories live. Discover now