Część III

212 35 10
                                    


wrzesień 1977

Ostatnie dni wakacji minęły wyjątkowo szybko. Ojca praktycznie nie widywałem, całe dnie przesiadywał w ministerstwie. Matkę wolałem unikać z własnej woli. Nie chciałem zdawać jej relacji z tego, co wydarzyło się na Pokątnej i powodu, dlaczego wróciłem do domu nietrzeźwy i wystraszyłem panią Austen, która akurat wpadła na filiżankę herbaty. Dodatkowo nie miałem na sobie swojej najlepszej peleryny, zeszłorocznego prezentu bożonarodzeniowego.

W zaistniałej sytuacji najlepiej czułem się samotnie, skoro i tak nie mogłem liczyć na towarzystwo przyjaciół. Chadzałem po lesie znajdującym się niedaleko domu. Lepiej czułem się w towarzystwie olbrzymich drzew wzbijających się ku niebu i leśnych zwierząt, nie zadających kłopotliwych pytań, na które nie chciałem odpowiadać.

Przynajmniej mogłem w spokoju pomyśleć, zastanowić się nad tym, co zaszło kilka dni temu. Szczególnie że obraz jej twarzy nie dawał mi spokoju. Nie było to jednak oblicze pełne przerażenia, które oglądałem na Pokątnej, a rumiane i uśmiechnięte, które zapamiętałem z Hogwartu. Nadal nie potrafiłem przypomnieć sobie jej imienia. Nazwisko musiało zaczynać się na W, ale nawet przy zmobilizowaniu pracy całego mózgu, nic więcej nie potrafiłem wymyślić. A powinienem, bo w końcu chodziliśmy razem na zaklęcia, obronę przed czarną magią, transmutację. James mówił, że dostała się także do klasy owutemowej z eliksirów, przez co zyskała w oczach Slughorna, ale nie przebiła Evans.

Wiedziałem, że pozostawało mi jedynie poczekać do rozpoczęcia szkoły. Przy najbliższej sposobności przeczytam nazwisko na naszywce przyczepionej do szaty i zaspokoję swoją ciekawość.

Ale ona znała twoje imię, gdy ci dziękowała, podszeptywał natrętny głosik w mojej głowie. Powiedziała: „Dziękuję, Peter".

I to najbardziej nie dawało mi spokoju. Gdyby uznała, że mnie nie zna, podziękowałaby jedynie z uprzejmości. Ale zwróciła się do mnie po imieniu. Widziała, kim jestem. Pamiętała mnie z Hogwartu, chociaż w niczym szczególnym się nie wyróżniałem.

Nie wiedziałem, co miałbym z tym zrobić. Na początku planowałem zignorować wszystko, wyrzucić z pamięci, jakby wydarzenie na Pokątnej nigdy nie miało miejsca, ale nie miałem już tej wcześniejszej pewności. W końcu była ładna. Czy Rogacz lub Łapa zmarnowaliby taką okazję? James na pewno, w końcu miał Evans, o czym rozwodził się w swoim ostatnim liście, chociaż do oficjalnej pary było im jeszcze daleko. Ale Syriusz? Znając jego, wykorzystałby okazję dla zwykłej zabawy.

Jednak to był Łapa, a nie ja, Glizdogon, który dla innych stanowił jedynie wieczny cień towarzyszący tym lepszym. Nie mogłem się pochwalić wysokimi wynikami w żadnej dziedzinie. Tylko dzięki pomocy Lunatyka zdołałem zaliczyć cztery sumy i mogłem kontynuować naukę w klasach owutemowych. Bez niego pewnie wylądowałbym z kwitkiem poza murami szkoły, nikt nie chciałby więcej widzieć takiego nieuka.

Ona pewnie też okazała uprzejmość, bo ją uratowałem. W szkole wszystko wróci do normy i nie będzie mnie zauważać, bo kto zaplątałby sobie głowę kimś takim jak ja. Ale zwróciła się do mnie po imieniu. I ma taki śliczny uśmiech. Szkoda, że nigdy nie zostanie skierowany do mnie.

Tak mijał dzień za dniem, aż nastał deszczowy pierwszy września. Dzień rozpoczynający ostatni rok nauki w Hogwarcie. Z radością udałem się na dworzec King's Cross, tym razem samotnie, bez odprowadzającej mnie zwykle matki. W końcu od czerwca miałem licencję na teleportację. Założyłem starą, zniszczoną pelerynę, gdyż nową użyczyłem ślicznej Krukonce. Miałem nadzieję, że temperatura szybko spadnie, bo będę mógł nosić zimową, która nie wyglądała jak ze sklepu z używaną odzieżą.

Spowiedź zdrajcy || Peter PettigrewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz