Część XIII

126 17 3
                                    


luty 1979

Nigdy nie byłem w tak obskurnym miejscu, ale nie miałem innego wyjścia. To była moja jedyna szansa na rozpoczęcie planu, który od dłuższego czasu opracowywałem w głowie.

Rogacz i Łapa często śmiali się ze śmierciożerców, że to nieudacznicy i są niewiele warci. Po raz pierwszy musiałem przyznać im rację. Podczas jednej z misji dla Zakonu, w którą zostałem wpakowany przez moich przyjaciół, chociaż jeszcze nie do końca wydobrzałem po uczestnictwie w innej, jeden ze śmierciożerców odsłonił twarz. Pewnie głównie był to przypadek i kwestia zaciętego pojedynku, ale potrafiłem go rozpoznać. Ostatecznie pozwoliłem mu zbiec, bo mógł mi się przydać.

Ponad miesiąc zajęło mi zorientowanie się, gdzie on w ogóle mieszka, ale w końcu się udało. Przez to brnąłem przez błoto w jakiejś zapyziałej dziurze, szukając gospody, w której teoretycznie wynajął pokój. Miałem nadzieję, że na mój widok nie zrobi niczego głupiego, bo wtedy na siebie wyda wyrok skazujący, a ja znajdę się w niezbyt ciekawej sytuacji i będę musiał tłumaczyć się ze wszystkiego Dumbledore'owi, co nigdy nie wróżyło dobrze. Ten człowiek potrafił każdego przejrzeć na wylot i lepiej było trzymać się od niego z daleka, gdy miało się nie do końca czyste sumienie lub chciało się coś ukryć.

Budynek gospody nie zachęcał do wejścia do środka. Wyglądał nawet gorzej niż pub Aberfortha Dumbledore'a, chociaż nie sądziłem, że to możliwe. Z nadzieją, że było to miejsce tylko i wyłącznie czarodziejskie, ukryte przed natarczywymi spojrzeniami mugoli, wszedłem do środka, mocniej zaciągając kaptur peleryny na głowę, by ukryć twarz.

W środku wszystko wyglądało tak, jak to sobie wyobrażałem. Brudne ściany, ze schodzącą z nich szarą farbą, podłoga prawdopodobnie nigdy nie zamiatana, po której walały się najróżniejsze przedmioty i kawałki jedzenia. Kilkanaście stolików i krzeseł poustawiano bez ładu i składu w pomieszczeniu. Przy wielu z nich siedzieli czarodzieje. Nie przejmowali się zbytnio możliwością identyfikacji przez innych, bo większość nie miała zaciągniętych kapturów. Lub byli na tyle pijani, że ich to nie obchodziło.

Podszedłem do brudnego baru i czekałem, aż barman obsłuży jakąś przeraźliwie chudą wiedźmę.

– Czego? – warknął w moją stronę, gdy kobieta odeszła już do własnego stolika.

– Szukam Igora Karkarowa, wiem że się tu zatrzymał – odpowiedziałem, starając się ukryć lekkie drżenie głosu. Nie podobało mi się to miejsce, ale teraz było już za późno, aby się wycofać. Wyszedłbym na tchórza, a przecież tak bardzo nie chciałem nim już być. – To obcokrajowiec – dodałem w nadziei, że to odświeży nieco pamięć barmana.

– Pokój numer dziewięć – odpowiedział i wrócił do własnych zajęć.

Nie potrafiłem uwierzyć we własne szczęście. Jak najszybciej ruszyłem w stronę schodów, by nie dać mężczyźnie pretekstu do zatrzymania mnie. Albo nie obchodziło go, co stanie się z jednym z jego gości, albo często przychodzili tu zakapturzeni obcy i wypytywali o kogoś. Kto wie, czy nie śmierciożercy?

Dotarłem na miejsce i szybko zapukałem, zanim opuściłaby mnie odwaga i jednak postanowiłbym się wycofać. Przyjaciele nie wiedzieli o moich zamiarach, więc by się nie śmiali, ale po tej ucieczce nie potrafiłbym spojrzeć sobie w twarz.

– Tak? – Usłyszałem znudzony głos dobiegający zza drzwi. Nie czekając na zaproszenie, wszedłem do środka.

Mężczyzna siedzący na łóżku miał krótko przystrzyżone, jasnobrązowe włosy, w niektórych miejscach przyprószone srebrnymi pasmami i kozią bródkę zakończoną małym kędziorkiem, która nie zasłaniała całkowicie dość wątłej, dolnej szczęki. Pił jakiś trunek prosto z brudnej butelki. Zaskoczył go mój widok, chociaż nie przejął się tym tak bardzo, jakbym tego oczekiwał.

Spowiedź zdrajcy || Peter PettigrewWhere stories live. Discover now