Rozdział 11: Próba dusz

3 2 0
                                    


Kaelas przekroczył próg jaskini, ale w jego głowie nadal pozostała myśl, że ktoś go obserwuje, ktoś, kogo w żaden sposób nie mógł zobaczyć ani wyczuć znanymi sobie sposobami. Odwrócił się, lecz jak zwykle za sobą nie miał nikogo. Dostrzegł jednak, że z tyłu drewnianej tabliczki także zostały wyryte jakieś litery. Żałował, że nie potrafi ich odczytać.

Po raz pierwszy w życiu czuł niepokój i nie był z tego powodu zadowolony. To uczucie nie przystoi prawdziwemu wojownikowi, jak powtarzali mu do znudzenia różni mistrzowie, z którymi odbywał treningi.

Gdy zrobił kilka kroków, zdał sobie sprawę, że zniknęły maki porastające ścieżkę. Nadal pozostawała czerwona, a przynajmniej tak mu się wydawało w nikłym świetle wpadającym z zewnątrz, jednak coś innego decydowało o jej kolorze. Może tym razem kamień?, zadumał. Dotarło do niego, że nie słyszy żadnych dźwięków, jak wtedy, gdy przekroczyli kamienny trapez. Jedynie jego własne kroki. Tylko moje? A gdzie Kendappa i RM19?

Niewiele myśląc, puścił się biegiem naprzód. Kilkanaście kroków dalej napotkał pierwszy zakręt w prawo. Gdy go pokonał, zapadła ciemność. Przecież nie mogli odejść daleko w takich warunkach. Poczekaliby na mnie.

– Jesteś pewien? Przecież cię nienawidzą.

Znów ten głos. Tak znajomy, a zarazem zupełnie obcy. Miał wrażenie, że dochodził z jego lewej strony, jakby ktoś biegł zaraz obok niego.

– Kendappa! RM19! – zawołał z całych sił, jednak jego głos wydał mu się jedynie szeptem w ciemnościach.

Nie otrzymał żadnej odpowiedzi, jakby ich tu w ogóle nie było. Ale przecież musieli być. Widział, jak tutaj wchodzili. Chyba że coś im się przytrafiło. Próbował wyrzucić z głowy tę myśl, lecz bezskutecznie. Przyczepiła się do umysłu i nie chciała odejść. Z każdym krokiem pogłębiała się jeszcze bardziej.

– Po co ci oni? Sam możesz tego dokonać. Pokonać tyrana i stać się legendą. Przecież przepowiednia mówiła o tobie. Na co ci para durniów, którzy tylko przeszkadzają i plączą się pod nogami? Zostaw ich.

Przed oczami stanęły mu twarze Kendappy i RM19. Ich relacji nie można było nazwać przyjaźnią, szczególnie w przypadku kobiety, gdy dochodziło pomiędzy nimi do spięć grożących poderżnięciem sobie nawzajem gardeł. Jednak nie wyobrażał sobie dalszej podróży bez nich. Przywykli do siebie nawzajem. Sam nigdy sobie nie poradzę, przecież nie potrafię nawet pilotować statku. Razem to rozpoczęli i razem zakończą.

Tylko tak mówisz. W głębi serca myślisz co innego. Legenda musi być sama. Inaczej pożegnasz się z wszelką nadzieją.

Nagle Kaelas zahaczył o coś stopą i upadł, nie mogąc złapać równowagi. Rozdarł spodnie, boleśnie obcierając kolana. Metaliczny zapach dobiegający nozdrzy uświadomił go, że zdarł skórę do krwi. Po dotknięciu posadzki zdał sobie sprawę, że była przeraźliwie zimna i gładka. Żadnych chropowatości, jakby zrobiono ją ze szkła. Jednak na to była za twarda. Próbował namacać dłonią kamień, o który się potknął, lecz niczego nie znalazł, jakby go tam w ogóle nie było.

– Fajtłapa.

Kaelas próbował zignorować natrętny głos, lecz docierał on do każdego zakamarka jego mózgu, powodując irytację i chęć walki z tym czymś, czymkolwiek to było. Zmiażdżyć, by więcej nie wypowiedziało ani jednego słowa. Gdy podniósł się z klęczek, zauważył w oddali maleńki, jasny punkcik.

– Światło – szepnął i pobiegł przed siebie.

– Albo iluzja twojego umysłu.

Wydawało mu się, że dobiegł do niego za szybko. Ledwie zrobił kilkanaście kroków, a już oślepiło go białe światło, boleśnie kłując w oczy. Brakowało mu efektu pośredniego. Przez chwilę musiał przyzwyczaić wzrok. Gdy mógł już w miarę rozejrzeć się po pomieszczeniu, dostrzegł, że znajduje się w średniej wielkości pieczarze w kształcie czworościanu, której szczyt ginął wśród... chmur? Kaelas mógł przysiąc, że wyglądały identycznie jak te, które widział na zewnątrz. Na gładkich, brązowych ścianach umocowano kilkanaście pochodni, lecz było ich za mało, aby tak boleśnie oślepić go na początku.

Bracia DuszyWhere stories live. Discover now