Rozdział 6: Córka tyrana

5 2 0
                                    

Landarian, ubrany w długą, szeroką, rozpiętą koszulę ukazującą umięśnioną klatkę piersiową i luźne spodnie, siedział na parapecie okiennym w swoim pokoju na statku kosmicznym. Ciemne włosy sterczały mu na wszystkie strony, jakby od dawna nie widziały grzebienia.

Pomieszczenie nie wyróżniało się niczym szczególnym. Proste łóżko, szafa na ubrania, stolik z dwoma krzesłami, na którym leżało kilka starych, zniszczonych książek i podręczny komputer z granatową, lekko wgniecioną w jednym miejscu obudową. Pomimo tego jednego uszczerbku fizycznego, nadal działał poprawnie. Żadnych rzeczy osobistych, dodających pokojowi indywidualnego charakteru i wskazującego, kto w nim mieszka.

Landarian nie znosił tego pokoju ani żadnego innego, w którym musiał mieszkać w ciągu długich podróży trwających już od dziewięciu lat. Nie widział sensu w tym, aby cokolwiek ze sobą przynosić, szczególnie, że w czasie misji i tak głównie spali w terenie. Gdy przebywał na statku, wolał ćwiczyć ciało i umysł.

Jeżeli coś było pożyteczne, to dało się to wziąć ze sobą. Cała reszta to zbędne śmieci. A przyzwyczajanie się do rzeczy materialnych czyniło z człowieka narcystycznego głupca. Widział w swoim życiu już zbyt wielu ludzi przywiązanych do nieistotnych przedmiotów i nie chciał skończyć tak jak oni. Na to był zbyt inteligentny.

Zresztą, nie czuł się swobodnie w tym pomieszczeniu, nie traktował go jak swój pokój czy miejsce, w którym można odpocząć i poczuć się komfortowo. Przytłaczało go ono, jakby był zamknięty w metalowej klatce. Wolał przebywać na powietrzu, czuć wiatr we włosach, spać na brudnej ziemi, nie tu.

Chociaż raz być wolnym.

Prychnął, spoglądając w okno na bezkresną czerń kosmosu. Wolność. Landarian wiedział, że dopóki żyje Vrieskas nie zazna tego uczucia. Kolejna planeta podbita na jego rozkaz, przelana krew silnych wojowników, którzy mogli przyłączyć się do niego, pomóc w obaleniu tyrana. Ale głupcy odmówili, jak wielu innych przed nimi. Chciał dać im szansę na przeżycie, a otrzymał odmowę. Nie ufali mu. Może i o niewielki ułamek zwiększył swoje umiejętności, ale za cenę hektolitrów przelanej krwi, cenę zbyt wysoką.

Przyciągnął kolana do piersi, obejmując je rękoma i oparł na nich głowę. Jedynie obserwowanie przestrzeni kosmicznej pozwalało znaleźć mu ukojenie w tej metalowej klatce. Miliardy mijanych planet dawały mu nadzieję, że nie wszyscy okażą się głupcami. Szczególnie, że istniała jeszcze strefa południowa. Odwieczne marzenie tak wielu osób. I tym samym jedyny przylądek wolny tymczasowo od wpływów tyrana.

Tylko w tę część kosmosu Vrieskas nie zdążył jeszcze dotrzeć w ciągu swojego długiego życia. Najpierw wolał umocnić swoją pozycję w strefie północnej, całkowicie objąć ją pod panowanie i z czasem przenosić się na wschód i zachód. Powoli, by niczego istotnego nie przeoczyć. Jedynie południe pozostało nietknięte, niezbadane. I prawdopodobnie tak pozostanie, bo nie zdąży tam dotrzeć, gdyż wcześniej zginie z mojej ręki. Tylko najpierw muszę odzyskać Garudę, legendarny miecz władcy wojowników, który durny król Landarian oddał w hołdzie Vrieskasowi. Jedynie tym mieczem dokonam zemsty.

Księcia z rozmyślań wyrwało nagłe pukanie do drzwi.

– Wejdź, Falonarze – powiedział, nie odwracając głowy od okna.

W szybie ujrzał odbicie młodego mężczyzny wchodzącego do pokoju. Jak zawsze ubrany był w czysty, srebrny kombinezon. Jasne włosy starannie sczesał do tyłu i założył ciemną opaskę, by niesforne kosmyki nie opadały mu na twarz.

Landarian uśmiechnął się w duchu na ten widok. Nie pamiętał ani jednej sytuacji, gdy ubiór Falonara odbiegał chociażby w najmniejszym stopniu od idealności. A spędzili ze sobą już tak wiele czasu. Nie pamiętał dokładnie ile lat, lecz miał wrażenie, że znał go od zawsze, jakby byli braćmi.

Bracia DuszyWhere stories live. Discover now