- I co? 

- I wiem, że przegram - kończę. - Nie mów mi, że będzie inaczej. Nie mogę wygrać, po prostu to wiem. 

- Z tej gry nikt nie wychodzi zwycięsko, ale każdy i tak próbuje. O to przecież w tym chodzi. 

Ciekawi mnie, ile musiał wcześniej się naczytać, zanim mnie tu do siebie zaprosił. Rzuca mądrościami jak ktoś, kto przeżył Jezusa - co najmniej. 

- Okej, mam dość. - Uderzam otwartymi dłońmi w uda i podnoszę się ciężko z krzesła. Odruchowo sięgam po paczkę fajek, którą Lumiere mi przyniósł i wzrokiem pytam, czy mogę ją zabrać (pozwala mi). - Usłyszałem już wystarczająco, serio. Głoś tę prawdę dalej, gwarantuję, że ktoś kiedyś weźmie to sobie do serca. Ja tym kimś nie jestem. 

Wyglądam żałośnie z tym petem w ustach, ale jakby nie mam nic innego, czego mógłbym się tutaj uczepić. To coś, co znam. Nawet nie mam do tego tak wielkiego sentymentu, ale większość ludzi odpuszcza sobie gadaninę kiedy widzi, że palisz. Tak przynajmniej mi się wydaje.

Mijam Lumiera, po drodze potrącając z półki jakąś ohydną lalkę. Rzucam krótkie "sorry", nawet się nie fatygując, żeby ją podnieść.

- Masz złamane serce, Olivierze. 

Staję w miejscu, jakby te słowa wylały na moje stopy beton. I słucham ich, choć już nie brzmią: złamane serce, złamane serce, złamane serce.

Nie odwracam się do niego. Od drzwi dzieli mnie zaledwie parę kroków, powtarzam sobie: co on może wiedzieć?, ale faktycznie ma rację. Mam złamane serce. Nie tylko złamane, właściwie potłuczone i podziurawione, ale po kimś takim jak ja łatwo to wywnioskować. 

- Masz złamane serce i dlatego chcesz się zabić. - Ironicznie się uśmiecham (zdarza mi się to coraz częściej) i kręcę głową, karcąc się w myślach za to, że jakaś część mnie naprawdę wierzy w to, co on mówi. Wierzy w to, że mówi to, czego ja nie potrafię. - Trochę już żyjĘ i wiem, że nic nie pęka tak jak serce. I ty też to wiesz, choć żyjesz co najmniej trzy razy krócej ode mnie. Straciłeś wiarę i sądzisz, że to jest wyjście. Nie uwierzysz, jeśli powiem ci, że to nieprawda. I może też budzisz się codziennie rano i nic dla ciebie nie ma sensu, może tak samo jak miliony innych ludzi na tym świecie żyjesz tylko po to, żeby przeżyć, a nie po to, żeby żyć. Może jest coś, co nie pozwala ci iść, co ciągnie cię w dół za każdym razem, kiedy chcesz wypłynąć. Może za kimś tęsknisz, może coś straciłeś. Albo kogoś. I jest ci trudno, bo sądzisz, że nie możesz bez tego funkcjonować. Wiesz, że jeśli skoczysz, to niczego nie zmieni. Wcale nie poczujesz się lepiej, chłopcze. 

- Gówno wiesz - cedzę przez zaciśnięte zęby. - Wybacz, że jestem niegrzeczny, ale nic z tego co mówisz nie ma sensu. Daruj sobie. 

- Jak miał na imię?

Wywracam oczami i odwracam się drastycznie, pobudzony złością wynikającą z tego cholernego wywiadu. Nie wiem, za kogo się ma Lumiere, ale nie rozgryzł mnie. Nie jest pieprzonym Sherlockiem Holmesem i nie czyta z ludzi jak z książek, to tylko cholerne sztuczki - słowa, które każą mi sądzić inaczej. 

- Kto? O kogo ci, do cholery, chodzi?! 

- Ten ktoś, kogo straciłeś. - Mimo że ja kipię złością, on pozostaje niewzruszony. 

Zagryzam wargę i powstrzymuję się przed kolejnym wybuchem. 

- To ktoś bliski, kogo nie możesz odzyskać - mówi. - I żałujesz, że to nie byłeś ty. Ale twoja ofiara nie wróci mu życia. 

Ogarnia mnie uczucie bolesnej pustki. Gniew odpuszcza, a ja mam ochotę upaść na ziemię i zacząć płakać jak małe dziecko, które zostało pokonane. Którego dopadło życie, ale jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy. 

Czuję, że bezsilność mnie łapie za gardło i dusi. Przygniata mnie do ściany i patrzy mi prosto w oczy, śmieje się mi prosto w twarz. A ja nie wiem jak uciec. 

Wracam z powrotem na krzesło, pokonany. 

Sięgam po filiżankę z popiołem, o mało jej nie przewracając - cholerne łzy zaburzają mi pole widzenia. Lumiere pewnie nie miałby nic przeciwko, gdybym zaczął go strzepywać po prostu na ziemię, ale w ten sposób mogę się przynajmniej na czymś skupić. 

- Miał na imię Adam.

- Twój brat. 

Nie obchodzi mnie nawet skąd to wie. Patrzę na niego spod byka, starając się przebić przez kosmyki włosów, które wciąż nic tylko mi przeszkadzają. Pociągam papierosa jeden i drugi raz, znów chce mi się płakać. Gdybym zdołał coś powiedzieć, pewnie złamałby mi się głos, więc wyduszam z siebie tylko krótkie: 

- Mhm. 

...i znów zaczynam szlochać. Zupełnie tak, jakby stała mi się największa na świecie krzywda i krzyczałbym z bólu, gdybym tylko mógł. 

Kiedy płacz zaczyna dusić, to już ostatecznie znaczy koniec człowieka. Konieczność zaczęcia czegoś od nowa - nowego dnia, nowej nocy, nowego, kurwa, życia. 

Nowego rozdziału pieprzonej opowieści, o której mówił pieprzony Szekspir.

Sklepik z marzeniami | Część Pierwsza. Olivier.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz