4

49 12 4
                                    

Lumiere pyta mnie, czy nie chcę niczego zjeść, a ja, mimo, że jestem cholernie głodny, odmawiam. Siedzę tylko rozwalony na krześle i popalam papieros za papierosem, a stara porcelanowa filiżanka powoli wypełnia się popiołem. Moje ubrania zdążyły już przeschnąć, ale burza nie ustała. Nie chcę przyznawać, że mi tu dobrze. 

- Nie będę ci się spowiadał - ostrzegam kręcąc głową, wciąż martwo wpatrując się w ścianę. Nienawidzę kontaktu wzrokowego; okropne rzeczy się dzieją za oczami ludzi. - To w ogóle nie twoja sprawa. Nie zostaniemy przyjaciółmi. A ja się nie nawrócę.

Mężczyzna wydaje się rozumieć, co staram się mu powiedzieć. Być może faktycznie się na to uczulił, ale nie chce mi się wierzyć, że naprawdę nie ma nic lepszego do roboty niż łażenie nocą po ulicach i ratowanie ludzi przed skokiem do wody. 

Nikt tak nie robi. 

- Czy zostawiłeś list?

- Jak myślisz? 

Lumiere nie odpowiada. 

- Nie zostawiłem listu - wzdycham. - Komu niby miałbym go zostawić?

- Czyli wyszedłeś bez pożegnania - powiedział. - Ktoś, kto się nie żegna, nigdy nie odchodzi tak zupełnie.

- Co za durne gadanie - prycham. Jestem pewien, że wystarczyłaby doba, żeby wszyscy zapomnieli że w ogóle kiedykolwiek byłem. Za takimi ludźmi nikt nie tęskni i o takich ludzi się po prostu nie pyta. 

- A teraz... - podejmuje. - Powiedzmy, że teraz miałbyś wziąć telefon i do kogoś zadzwonić. Czyj numer byś wybrał? 

Kładzie na stole stary telefon z klawiaturą i przysuwa go w moją stronę. Obrzucam go krótkim, przepełnionym bólem spojrzeniem. I odwracam wzrok, zaciskając zęby i próbując zachować jakąkolwiek godność. 

Chciałbym płakać, dopóki nie poczuje się lepiej. Chciałbym płakać przez całą wieczność, dopóki nie zacznie boleć. Z doświadczenia wiem jednak, że każdy kiedyś musi przestać, bo w końcu dopada go zmęczenie. I nie da się płakać aż do utraty przytomności, co jest w tym wszystkim zdecydowanie najgorsze. Nie myślę nawet o ronieniu łez, tylko o prawdziwym płaczu, kiedy wylewa się ze mnie cały żal i ból, i bezsilność, tylko na chwilę, żebym mógł jakoś przeżyć następny dzień. Poudawać, że jest dobrze, że jest JAKOŚ. 

- A ty do kogo byś zadzwonił, gdybyś miał za chwilę umrzeć? - kontratakuję. Nie wiem, co innego miałbym zrobić. - Myślisz, że to miałoby jakiś, kurwa, sens? 

Podnosi telefon i zaczyna coś w nim wstukiwać - chyba jakiś numer. 

Po chwili obraca ekran w moją stronę wiedząc, że moja ciekawość weźmie górę i i tak na niego spojrzę. 

Mój numer. 

- To nie jest możliwe - mówię to bardziej zły, niż zdziwiony. Zaczyna mnie to denerwować, ta cała szopka. 

- Może popełniłbym błąd, ale w tym momencie jestem prawie pewien, że wykręciłbym właśnie ten numer i zadzwoniłbym. 

- Co niby miałbyś mi do powiedzenia? 

- Że to wszystko było tego warte - mówiąc to, patrzy mi w oczy. - Oczywiście, że wiele rzeczy mnie przerosło, ale każdy rok, który do tej pory przeżyłem, był warty tego, żeby choć przez chwilę postać w miejscu i na siebie spojrzeć z boku. I może to nawet miało sens. A sensem życia jest dowolny sens, jaki człowiek postanowi jemu nadać. I to jest pewne, wierz mi. 

Dawno nie słyszałem takiego gówna. 

- To, że mnie zaprosiłeś jest miłe i w ogóle, ale niczego to nie zmienia. - To zdanie jest dziwnie raniące. Bo chciałbym, żeby to mogło cokolwiek zmienić. - Za tymi drzwiami dalej toczy się gra o moje życie. I kiedyś i tak muszę stąd wyjść i... 

Sklepik z marzeniami | Część Pierwsza. Olivier.Where stories live. Discover now