3

65 12 1
                                    

Nie chcę pamiętać o rzeczach, które trzymają mnie przy życiu. 

Nie chcę myśleć, że ktoś będzie tęsknił, kiedy stoję na moście metaforycznie i kiedy faktycznie na nim stoję, bo to sprawia, że czuję się potworem. Dlatego łatwiej jest, kiedy nie masz nikogo przy sobie; nikogo, kto teoretycznie mógłby za tobą płakać. Odcinając się od ludzi, dajesz sobie pełne pole do popisu i nikt nie będzie ci dyrygował. Komuś pewnie będzie przykro bo, wiadomo, jesteśmy tacy młodzi, przed nami całe życie. Ale później i tak nikt już nie pamięta.

Po policzkach płyną mi łzy, a w powietrzu rozchodzi się zapach dymu. Lumiere daje mi chwilę dla siebie, szanując to, że chcę po prostu odpłynąć i nie każe mi zgasić papierosa mimo że widzę, że mu się nie podoba, że go palę. 

Mokre kosmyki włosów opadają mi na oczy i już nie wiem, czy są mokre od łez czy od deszczu. Drżącym nadgarstkiem wycieram oczy, ale niewiele mi to daje, bo za chwilę znów płaczę.

Dlaczego płaczę? Dlaczego ludzie w ogóle płaczą i jak to działa, że tak często nie mają nad tym kontroli? 

- Jestem zmęczony - przyznaję słabo i wydaje mi się, że brzmi to dużo żałośniej niż się spodziewałem. Jak wyznanie małego chłopca, który nie doczekał się obiecanego prezentu. Jak dziecko, które nie chce już biec za piłką, albo nie może, bo ledwo już łapie oddech.

Ale ja jestem zmęczony w inny sposób - mogę biec i oddychać. Mogę nawet krzyczeć i nie spać przez kolejną dobę. Sęk w tym, że po cichu się poddaję i jestem po prostu bardzo przerażony tym, że nie wiem dlaczego. Że nie wiem jak dalej walczyć. I nie wiem, czy chcę dalej walczyć. 

- Czym jesteś zmęczony, chłopcze? 

Wzruszam ramionami i pociągam nosem. Czuję, jakby to była spowiedź. 

- Życiem - szepczę łamiącym się głosem. Ironicznie uśmiecham się pod nosem, kiedy zdaję sobie sprawę z tego, jakie to przereklamowane.

- A któż z nas nie jest nim zmęczony? - wzdycha i obchodzi stolik, zasuwając za sobą krzesło. Zachowuje bezpieczną odległość; kiedy kończę papierosa, jest mi nagle jakoś ciężej, więc opadam na podłogę i się kulę, przytulając się do kolan i patrząc w kominek. Wyobrażam sobie, że stawiam świat w ogniu i że odbudowuję go od nowa.

I znów zamykam oczy, a bezsilność zmusza mnie do ronienia kolejnych łez.

- Szekspir napisał kiedyś: 

Życie jest tylko przechodnim półcieniem,
Nędznym aktorem, który swą rolę
Przez parę godzin wygrawszy na scenie 
W nicość przepada - powieścią idioty, 
Głośną, wrzaskliwą, a nic nie znaczącą.

Kręcę głową i uchylam delikatnie powieki - zauważam, że nie trzyma żadnej książki. Stoi nade mną i mówi to wszystko z pamięci, jakby sam to napisał. Tonem, któremu pozornie mógłbym ufać - ale to nie ten scenariusz.

- W istocie, życie nie znaczy zbyt wiele. - Powoli wodzi wzrokiem po swoim sklepie. - I ludzie, którzy sądzą, że jest ono coś warte, zapewne się mylą. Wiesz, co jest czegokolwiek warte? 

Nie odpowiadam. 

- Momenty - mówi po chwili. - Żyjemy dla chwil. Czasami to tylko jedno dobre wspomnienie, jedna lecząca rozmowa przez telefon, jedno spełnione marzenie, jeden pocałunek, jedna piosenka, którą przesłuchaliśmy i uznaliśmy, że może ma sens. Zdarza nam się jednak pomylić; tak jak dzięki momentom chcemy iść dalej, tak samo zaczynamy przez nie wątpić w życie. Właśnie przez to jedno złe wspomnienie, przez jedną raniącą rozmowę, przez niespełnione marzenie, przez pocałunek, po którym ktoś odchodzi, przez piosenkę, która mówi o świecie tak, jak faktycznie jest i nie chcesz go już doświadczać. Ale to zawsze tak wygląda - żyjemy pięćdziesiąt na pięćdziesiąt. Ktoś może cię pokochać, ale nie musi. Ktoś może cię zranić, ale nie musi. Coś może się stać, a równie dobrze możesz tego uniknąć. Chwila. Momenty. Rozumiesz już? 

W ogóle nie rozumiem i choć pęka mi serce, wciąż uważam to za jeden wielki bezsens. 

- No dobrze, skoro to do ciebie nie przemawia, może spróbujemy czegoś innego? Życie jest to opowieść idioty, pełna wrzasku i wściekłości, nic nie znacząca. Bez słowa wstępu. Tak po prostu. 

Zapada między nami długa cisza. Nie wiem, czy powinienem coś powiedzieć.

- I nie skomentujesz tego? 

- Sam to skomentuj, synu. - Czuje się poruszony tym, że zwraca się do mnie "synu", ale udaje mi się to ukryć. A przynajmniej mi się tak wydaje.

- Szekspir musiał nienawidzić życia. - A mimo to, jego nazwisko jest głośne. Ciekawe, czy właśnie tego się spodziewał, kiedy pisał te swoje wszystkie ponadczasowe dzieła. 

- Artyści przeważnie przeklinają życie - przyznaje. - Ale nie dlatego, że go nienawidzą. Właśnie dlatego, że widzą jak trudno je pokochać. Kochasz coś naprawdę dopiero wtedy, kiedy to tracisz. Niekoniecznie musieli umrzeć, żeby zwątpić czy to ma w ogóle jakiś sens. Żywi też mogą umierać, nawet po kilka razy, ale ich nie rozpoznasz, bo wszyscy już do tego przywykliśmy. 

- Nie ma nic poetyckiego w tym, że chciałem skoczyć - mamroczę. - Chciałem po prostu, najzwyczajniej w świecie, się zabić. To tyle. 

Ale muszę się zgodzić ze słowami tego gościa, że życie to opowieść. Że nic nie znaczy, że jest pełne wrzasku i wściekłości. Jestem zły i być może niewdzięczny, ale rozrywa mnie pragnienie rzucenia się w przepaść, a jednocześnie boję się momentu zetknięcia z ziemią. I jestem wiecznie poirytowany tym, że przegrywam za każdym razem kiedy próbuję w ogóle stanąć naprzeciw problemom, mimo że to ja w którymś momencie zaczynam się cofać i to moja wina, ale i tak obwiniam wszystkich wokół.

Nie wiem, co pcha ludzi w to miejsce. Nie wiem, dlaczego zawsze coś się spieprzy do tego stopnia, że zaczynają myśleć, że bez nich byłoby lepiej. Rodzice i przyjaciele kupują im czas, a później kończą nieszczęśliwi, bo przez lata żyli dla kogoś, zamiast żyć dla siebie. Świadomie wybrali ból, tylko po to, żeby uszczęśliwić kogoś innego. 

- Olivierze - Lumiere wyciąga w moją stronę rękę i pewnie coś w niej trzyma, ale z tego miejsca nie widzę co to jest. 

Papieros. 

- Puść tę myśl z dymem. 

Znów pochylam się nad kominkiem i z ulgą chłonę do płuc dym, który nie dusi mnie tak bardzo, jak niewypowiedziane słowa. I znów szlocham. 

Beznadziejny przypadek. 

- Kiedy stąd wyjdę - zaczynam, a mój wzrok pochłania ogień. Nie suszy on jednak łez. -...kiedy stąd wyjdę, wrócę tam. Wiesz o tym, prawda?

- Tak, przeszło mi to przez myśl - mówi smutno. 

- Więc dlaczego w ogóle się starasz? 

Lumiere odchodzi na chwilę i sięga do szuflady, z której wyjmuje świeczkę. Pochyla ją nad kominkiem i za chwilę zaczyna płonąć na niej mały ogień. 

Obchodzi mnie i stawia ją na stoliku. Siada z powrotem na krześle, a ja dalej siedzę na ziemi. 

- W ogóle się nie staram - rzuca nagle. - Teraz porozmawiamy o tym, dlaczego naprawdę chcesz umrzeć, Oliwierze. Potem możesz wyjść, a ja nie będę cię zatrzymywał.

- Mogę wyjść już teraz - mówię, patrząc przed siebie. 

- Nie bronię ci tego. 

Ale ja nie wykonuję żadnego ruchu. Po prostu zaciągam się i zaczynam się kołysać do przodu i do tyłu, czekając aż tragedia minie. 

Sklepik z marzeniami | Część Pierwsza. Olivier.Where stories live. Discover now