Chapter 2.

6.3K 318 16
                                    

Maj 2004 r., 
Boston, Massachusetts. 

- Skarbie, kiedy skończysz pracować nad tą sprawą?- zapytałem mojej żony, kiedy wspólnie usiedliśmy do śniadania- Ten artykuł, który piszecie jest...

- Troy, nie opowiadaj bajek- Krissy przerwała mi, kiedy chciałem jej powiedzieć o swoich obawach- Prowadzimy dziennikarskie śledztwo i bardzo niewiele brakuje, żeby zamknąć ten temat. 

- Rozumiem, że chcesz mieć ten awans, ale zastanów się czy to jest dobra droga? Jeżeli oskarżycie polityka o przyjmowanie korzyści majątkowych, to rozpęta się piekło, a Ty nie będziesz miała życia.

- Przecież nie zrobimy tego bez dowodów. Jesteś policjantem i doskonale wiesz, że nie można nikogo oskarżyć bez podstaw. Są świadkowie, którzy potwierdzą nasze podejrzenia. 

- Dobrze, ale czy ci świadkowie będą zeznawać w sądzie?- Krissy lekko się skrzywiła, wyraźnie nad czymś myśląc. 

- Nie wiem... Boją się, że ich dosięgnie kara- moja żona wyszeptała ostatnie słowa.

- Nie brnij w to, proszę Cię. Musimy iść do lekarza na badania. Tyle staramy się o dziecko i żadnych efektów. Coś jest nie tak.

- Obiecuję, że jak tylko to skończę, to zgłosimy się do poradni. Wiesz, że tak samo jak Ty chcę mieć dziecko.

- Nie dasz się przekonać?- zbliżyłem się do Krissy, delikatnie muskając jej usta.

- Wiesz, że nie- pokręciła delikatnie głową, oddając pieszczotę. 

            Kilka minut później poszedłem do łazienki, przygotować się do pracy. Uwielbiałem swoją robotę. Za każdym razem, kiedy wchodziłem na komisariat policji byłem w swoim świecie. Praca dodawała mi pewności siebie, a każda rozwiązana sprawa sprawiała, że uśmiech nie schodził mi z ust. Siedząc przy swoim biurku, przeglądałem raport ze sprawy, która była w toku. Szukaliśmy siatki handlarzy dziećmi, którzy organizowali nielegalne adopcje. Nie mogłem zrozumieć ludzi, którzy dopuszczali się takich czynów, aby zarobić pieniądze. Porwanie dziecka był dla rodzica czymś makabrycznym, a życie w poczuciu niewiedzy sprawiało, że ludzie nie wytrzymywali, odbierając sobie życie. Pokręciłem zdegustowany głową, czytając kolejne strony. Siatka przestępcza działała na terenie całego kraju, w każdym stanie zdarzały się aresztowania ich członków. Chciałem wziąć udział w tym śledztwie i pomóc w zamykaniu tych skurwieli. Tak ich nazywałem, bo nie potrafiłem znaleźć innego słowa na to co robili. 

- Troy!- krzyknął mój szef, porucznik Frank Gallo- Chodź do mojego pokoju!

- Jasne szefie!- odpowiedziałem, wstając z fotela. Wyszedłem z pokoju, aby za moment być u szefa- Wzywałeś...

- Tak. Mamy informację, że w Nebrasce dochodzi do porwań dzieci. Mówiłeś, że chcesz włączyć się do śledztwa. 

- Jasne, że chcę. 

- Jutro polecisz do Lincoln. Będzie towarzyszył Ci, jak zawsze, Marcus. Zgłosicie się do kapitana Carlo Quito. To mój przyjaciel z czasów akademii. Powiedziałem mu, że wysyłam dwóch najlepszych ludzi- powiedział szef, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech.

- Dzięki szefie. Zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby ich dopaść- pokiwałem głową.

- Nie wątpię.... Możesz iść do domu. Spakuj się i poużywaj z żoną. Nie będzie Cię dość długo.

- Mam taki zamiar... Dzięki szefie.

          Zaraz po wyjściu z pokoju Franka, skierowałem się do siebie. Zabrałem się za pakowanie służbowych rzeczy i wyszedłem z komisariatu. Szybko zszedłem po schodach i wsiadłem do auta, które stało na parkingu. Moja radość na myśl o wyjeździe była bardzo duża, a fakt, że będę mógł pomóc w śledztwie napawał mnie dumą. Odjechałem w kierunku domu, śpiewając piosenkę, która leciała w radio. 

The Pain Riders  MC # 2- Chopper.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz