Rozdział 28

2.2K 121 13
                                    

Utrata kogoś bliskiego to chyba najgorszy ból psychiczny, jaki może odczuć człowiek. A już zwłaszcza, gdy z tą osobą się dorastało, miało wiele najszczęśliwszych wspomnień. To właśnie przyjaciel odciąga cię jak najdalej od jakiegoś problemu, nawet jeśli sam w nim jest. Przyjaciel to anioł stróż, który wskazuje ci tą lepszą drogę, którą masz podążać. Czasami zdaża się, że zza zakrętem czyha na was niebezpieczeństwo, z którym będziecie musieli zawalczyć. Któż jednak powiedział, czy wam się uda. No właśnie, nikt nie wie, a zależy to tylko od tego, jaki jest przeciwnik. A nawet jeśli uda wam się przejść to za kolejnymi zakrętami czai się kolejne zło, które będzie trzeba poskromić. Gdy tylko niebezpieczeństwo minie, pojawi się koniec drogi, a z końcem pożegnanie...

Ty nie byłaś na to pożegnanie gotowa. Nawet nie wiedziałaś w jakim miejscu na drodze jesteś i czy spotka cię coś złego, ale straciłaś już jedno koło ratunkowe... bolało cię to, bardzo bolało. Przyjaciel, który był młody, który miał przed sobą całe życie, właśnie odszedł. Odszedł na zawsze. Odczucie możliwości utraty nie tylko Freda, wywoływało u ciebie potworny strach, nad którym nie byłaś w stanie zapanować. Bo przecież tak naprawdę każdy za pięć minut może już być martwy, a to lękało cię chyba najbardziej. Za niedługo sam Voldemort wkroczy na tereny szkoły i zabije wszystkich, którzy wejdą mu w drogę i pomagają Harry'emu Potterowi. A Harry? Gdzie Harry? Gdy rozpaczałaś w ramionach ukochanego, razem z Ronem i Hermioną przyszedł pożegnać Freda, a potem... zniknął. Zniknął i nawet jego najbliżsi przyjaciele nie wiedzieli gdzie był.

- Chyba nie myślisz, Hermiono, że mógł się poddać? - usłyszałaś szept Weasleya w stronę Granger, a z jej oczu poleciały łzy. Serce zabiło ci mocniej.

- Nie wiem, Ron, naprawdę nie wiem... - odpowiedziała ledwie słyszalnie i ułożyła głowę na barku Rona. On ucałował ją w czubek głowy. Rodzina Weasleyów ponownie stanęła wokół ciała Freda. Ty ostatni raz spojrzałaś na jego nadal uśmiechniętą twarz, a potem pani Weasley zakryła go prześcieradłem. Po raz kolejny wybuchnęłaś płaczem, a Malfoy, który przez cały czas patrzył na ciebie ze współczuciem, chwycił cię za dłoń i powoli skierował do wyjścia z Wielkiej Sali. Stanęliście naprzeciw siebie; wpatrywaliście się w siebie w ciszy.

- Draco... - wyszeptałaś, ujmując jego skaleczony policzek. - Boję się.

- Czego się boisz? - ujął twoją rękę i złożył na niej delikatny pocałunek.

- Że stracę nie tylko Freda. Że zaraz Voldemort pozabija wszystkich...

Nie mogłaś powstrzymać gorących łez, napływających do twoich oczu.

- Nie stracisz, słyszysz - złapał cię za ramiona i potrząsnął lekko. - Nikt na to nie pozwoli. - po tych słowach po raz kolejny obdarzył cię przenikającym spojrzeniem i pocałował cię. Namiętnie, ale delikatnie. Idealnie. Sprawił, że przez te kilka sekund zapomniałaś o wszystkim. O wojnie. O Voldemorcie. O Fredzie.

Kiedy tylko oderwał się od ciebie, ty z powrotem przysunęłaś go do siebie i wpiłaś się w jego usta. Staliście tak, jakby nic nie było oprócz was. Jakby świat się rozmazał i tylko wy byliście wyraźni. Jednak co dobre to się szybko kończy... Ponownie usłyszeliście ten zimny, pełen grozy głos tak jakby ze ścian.

- Harry Potter nie żyje. Niesiemy wam jego ciało jako dowód na to, że wasz bohater zginął. Zwyciężyliśmy. Straciliście wiele ludzi, a moi śmierciożercy was przewyższają. Zakończmy tą wojnę. Każdy, kto będzie chciał dalej walczyć, zginie. Wyjdźcie z zamku i złóżcie mi pokłon. Przebaczę wszystkim i razem zbudujemy nowy świat.

- Nie, nie, nie! - krzyknęłaś, nie mogąc uregulować oddechu. Harry nie żyje? Nie, to nie mogła być prawda. On tak po prostu by się nie poddał. Nie on... Voldemort musi kłamać, na pewno kłamię... Niepohamowane łzy spływały na podłogę, a nogi odmawiały ci posłuszeństwa. Z Wielkiej Sali wybiegli ludzie; wszyscy byli dosłownie przerażeni. Złapałaś mocno Draco za rękę i ruszyliście za resztą. Twoje dłonie przerażliwie się trzęsły, a oddech był nadal niespokojny. Zobaczyłaś tysiące śmierciożerców, a na czele maszerował ten pierdolony, jaszczurowaty morderca, który nigdy nie powinien pojawić się na świecie. A kilka kroków za nim szedł Hagrid; cały obładowany łańcuchami, a na rękach niósł Harry'ego... Martwego Harry'ego. Kolejne ukłucie serca i kolejna strata. Zakryłaś usta dłonią, nie mogąc uwierzyć w to, że już wszystko stracone. Nie mieliście szans, śmierciożerców było za dużo. Gdybyście uciekli, znaleźli by was. Gdybyście odmówili przyłączenia się do Voldemorta, zginęlibyście. Gdybyście przeszli na jego stronę, zło by was opanowało. To była sytuacja bez wyjścia. Bez żadnego wyjścia.

Przystojny ŚlizgonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz