FIVE ━ separation, part II

209 41 64
                                    

✝

Deze afbeelding leeft onze inhoudsrichtlijnen niet na. Verwijder de afbeelding of upload een andere om verder te gaan met publiceren.

Kamień ukruszył się, uderzając w szarość zewnętrznej ściany budynku. Głośny warkot bębnów obracających się w środku pralni połączony w akompaniamencie dudniącej wentylacji zagłuszał płacz młodego mężczyzny o mokrych, czarnych włosach. Lepiły mu one się do twarzy, ukrywając jego czerwone oczy i chroniąc je przed wzrokiem przechodniów, którzy zaglądali na tyle głęboko, aby dostrzec skulonego na samym końcu ślepej uliczki uczonego teologii. Ręce miał założone na piersiach. Drżał. Czarny płaszcz przykrywał płaskie kałuże. Gdy któraś z nich wyglądała zza materiału, odbijając jego brudną twarz, chłopak wkładał w nie buta albo próbował przepędzić dłonią. Twarz dociskał do kolan.

Emmanuelu.

— Zostaw mnie! — krzyknął przez płacz. — Proszę, zostaw mnie — powtórzył bezsilnie.

Emmanuelu, zrozum. Jestem jedynym, co masz. Jedynym, do którego możesz się zwrócić.

Uporządkowany w swoim chaosie szum układał się w słowa, nie ustępował, wręcz nasilał się z każdym dniem. Emmanuel nie słyszał już nawet własnych myśli, jedynie desperackie „Wiesz, co musisz zrobić", gdy przy napadach agresji zgniatał swoją czaszkę. Robił to jedynie w swojej głowie. W wyobrażeniu, które wydawało się do niego nie należeć. Coś chciało jego śmierci. Coś wołało go z powrotem. Ale Emmanuel nie chciał tam wracać, więc na wszelkie sposoby próbował wypędzić szum przeciskający się przez każdy cal jego umysłu.

Zaczęło się niewinnie, bo od tabletek nasennych. Dla anioła żadna dawka nie była śmiertelna, jednak żadna dawka również nie działała w oczekiwany sposób; wręcz w ogóle nie działała. Potem do obiegu wszedł alkohol, narkotyki miękkie, narkotyki twarde, mieszanka wszystkich wcześniejszych i walenie głową o ścianę, aby rozłupać ją niczym orzech i wyciągnąć cokolwiek, co siedziało w jej środku jak robak. Krew spływała wraz z deszczem, mieszając się z miastowymi zanieczyszczeniami. Anioł, wyglądajacy jak człowiek, który przegrał walkę z życiem, przez ostatnie dni posunął się do wielu czynów, chcąc przeżyć. Naprawdę próbował, aż pewnego, jeszcze słonecznego dnia, stwierdził, że ma dość i targnął się na swoje życie. Jak się okazało, nawet tego nie potrafił. Popadł w pewien wir desperacji, nie zastanawiając się już nawet, co dokładnie robi. Chciał po prostu zwyciężyć. Nie rozumiał, iż żadna walka wprawdzie się nie toczy, a on, pozbawiając się anielskiego życia i łaski nadanej przez samego Boga (a przynajmniej detektyw Jones uważał ją za podarunek Boży), uległby temu, co siedziało w jego głowie.

Czy wiesz, dlaczego z tobą jestem, Emmanuelu? — zapytał głos.

— Nieprawda! Mam Johna! — krzyknął Emmanuel po chwilowej pauzie, odpowiadając jeszcze na poprzednią wypowiedź szumu. Kogoś jeszcze obchodzi. Naprawdę w to wierzył.

Jego ciało było w okropnym stanie. Nie dziwne, że cały anioł myślał wolniej i czuł się na wpół martwy. Gdyby nie łaska, już dawno leżałby pośród śmieci, śmierdząc bardziej niż one same. Nieżywy. A całe życie tak bardzo żył o swoje zdrowie.

CONSTANTINE ✝Waar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu