VII

2.4K 186 47
                                    

Poprawiony rozdział siódmy

___________

VII

Wraz ze zbliżającymi się świętami, sowia poczta stawała się coraz częstszym widokiem w Wielkiej Sali. Uczniowie zamawiali szaty wyjściowe, buty czy inne dodatki. Nie inaczej było w przypadku Pansy Parkinson, która niemal krzyknęła z podekscytowania, gdy tuż przed jej talerzem wylądowała duża paczka, opakowana świątecznym papierem ze sklepu Madame Malkin.

– Już są! – pisnęła, rozglądając się po twarzach, najbliżej siedzących niej, uczniów. Przed każdym z nich sowy zostawiły identycznie opakowane tobołki. – Och, Luna też już swoją ma! – zaszczebiotała, wskazując palcem stół Krukonów.

Harry podążył wzrokiem za wystawionym palcem dziewczyny, wyłapując z tłumu burzę jasnych loków.

– Nie wiedziałem, że Lunie też pomogłaś w wyborze stroju – powiedział, odwracając się z powrotem do Ślizgonki.

Pomoc, to dobre określenie – prychnęła dziewczyna. – Uwierz mi, gdybyś zobaczył to, w czym chciała pójść na Bal, pomocy potrzebowałbyś ty.

– Nie rozumiem... – zmarszczył brwi. – Dlaczego miałbym...

– Nie. Po prostu nie pytaj. Ona ma swój... styl – odchrząknęła. – Przyćmiłaby nawet gwiazdę wieczoru, Złotego Chłopca.

Harry skrzywił się tylko słysząc komentarz dziewczyny i uznał, że woli nie dopytywać. Nie wiedział czy Pansy sama była posiadaczką, jak to określiła, stylu i czy był on dobry, ale... i tak się na tym nie znał. Z resztą, przypuszczał, że nawet gdyby Luna przyszła obwieszona neonowymi znakami drogowymi, to by mu to specjalnie nie przeszkadzało.

***

Bożonarodzeniowy poranek w końcu nadszedł i mimo, że Harry miał wielką nadzieję na przespanie go w spokoju, jego współlokator zdecydowanie się z takim założeniem nie godził. Ron obudził go jeszcze przed świtaniem, krzycząc w niebogłosy o prezentach i budząc przy okazji resztę lokatorów.

Harry w pierwszej chwili zaklął cicho i zasłonił sobie głowę kołdrą, chcąc udawać, że wcale jeszcze nie został zbudzony. Rudzielec jednak nie dawał za wygraną. Postanowił, że wyciągnie Pottera z łóżka. Zerwał więc z niego kołdrę i widząc, że nawet to nie pomaga, zaczął grozić zaatakowaniem aquamenti.

Ostatecznie, groźba jednak podziałała. Brunetowi nie uśmiechało się bycie oblanym wodą, zwłaszcza z rana, więc zwymyślawszy pod nosem oprawcę, Harry podniósł kołdrę z podłogi i od niechcenia wziął się za rozpakowywanie prezentów, leżących przed jego łóżkiem. Było ich trochę więcej niż zazwyczaj, ale w tym momencie wolałby dostać choć jedną godzinę snu więcej, w zamian za wyszukane ślizgońskie podarunki.

Wśród paczek znalazł się oczywiście sweter od pani Weasley i paczka domowych słodyczy, na widok których poczuł przyjemne ciepło na sercu. Święta w domu rodzinnym Rona musiały być niesamowite i Harry kompletnie nie rozumiał dlaczego chłopak został w Hogwarcie, skoro przecież i tak postanowił nie wybierać się na bal...

– Co dostałeś? – zainteresował się Weasley, momentalnie pojawiając się koło chłopaka i wyrywając mu z rąk paczuszkę, którą Harry właśnie rozpakowywał. Gryfon zacisnął zęby, powstrzymując się od zbędnego komentarza i biernie przyglądał, jak jego dawny przyjaciel niechlujnie rozrywa elegancki, czarny papier.

Opakowana nim była, jak się okazało, równie czarna szkatułka, zdobiona złotymi inkrustacjami.

– Wiesz co to? – mruknął Ron, patrząc tępo na przedmiot.

Niefortunne dniWhere stories live. Discover now