XXIII

420 31 7
                                    


XXIII

Obudził się w zbyt dobrze znanym mu już pomieszczeniu. Nie musiał zakładać okularów, żeby rozpoznać skrzydło szpitalne.

Na jego lewej ręce leżał Draco, śpiąc z twarzą skierowaną w jego stronę. Harry przez chwilę przypatrywał się tej spokojnej, ładnej buzi, by w końcu sięgnąć prawą dłonią do jego policzka, odgarniając z niego jasne kosmyki i sprawiając, że ukazały mu się szare tęczówki przyjaciela.

– Długo byłem nieprzytomny? – spytał, dalej gładząc policzek Ślizgona.

– W sumie kilka, kilkanaście godzin – odparł Dracon, pozwalając brunetowi na tę pieszczotę. – Zemdlałeś po zdobyciu ostatniej części układanki. Dumbledore powiedział, że to przez nerwy i zmęczenie i polecił Pomfrey, żeby zapewniła ci warunki do odpoczynku.

– Pomfrey...? A czy... ona nie wyglądała jakoś inaczej? Na zdenerwowaną? – spytał od razu Harry, gdy tylko wątki powoli zaczęły się układać w jego pamięci.

– Może... w sumie jak o tym mówisz – mruknął blondyn, wyraźnie się nad tym zastanawiając. – Jak cię tu położyli, to od razu poszła z Dumbledore'm, pewnie do jego gabinetu. Czemu pytasz?

– Draco... – zaczął Harry, nagle czując się niezwykle winny, że będzie musiał dołożyć przyjacielowi kolejnych zmartwień. – Ja nie wygrałem trzeciego zadania... to znaczy... może i wygrałem, ale nieuczciwie... – Gryfon zaczął się plątać i widząc minę Malfoya zamilkł na chwilę, westchnął cicho i spokojnie dodał – Turniej okazał się być pułapką i wczorajszej nocy odrodził się Voldemort.

Te słowa jeszcze przez chwilę odbijały się echem po jego czaszce. Samo ich brzmienie było dla niego tak szokujące, jak sam fakt, że powiedział to tak spokojnie.

– Czyli jednak – odparł Draco, któremu widocznie udzielił się spokój Harry'ego. – Hm... spodziewaliśmy się tego, ale... chyba żaden z nas nie wiedział, że to nastąpi tak szybko.

Harry słysząc to wpatrzył się w twarz chłopaka pustym wzrokiem. Przecież rzeczywiście się tego spodziewali. Znali przepowiednię, którą rok temu wymamrotała mu Trelawney. W strachu przed Voldemortem ojciec Malfoy'a cały rok karmił ich wiedzą z prywatnej domowej biblioteki, między innymi dlatego też podjęli się nauki oklumencji. Może to był powód tak beznamiętnej reakcji Harry'ego. Tak naprawdę pierwszy szok i strach dawno temu już minął.

Draco jednak, mimo całego swojego pozornego spokoju, wyglądał jakby coś go trapiło.

– Musimy... o tym porozmawiać, Harry – wymamrotał, w końcu podnosząc się do pozycji siedzącej. – Ale nie tutaj. Tu jest zbyt dużo nieporządanych oczu i uszu – dodał pewnie, jednocześnie skupiając wzrok na oszpeconym przedramieniu Gryfona.

– Chętnie już teraz bym stąd wyszedł – mruknął Potter, próbując zsunąć rękaw szaty, tak, żeby zasłoniła blizny na jego ręce, dłoń Dracona jednak mu to uniemożliwiła.

– To są stare rany – powiedział jakby w przestrzeń.

– Są – przytaknął Harry. Chciał tak zostawić ten temat, ale wiedział, że prędzej czy później Malfoy i tak to z niego wyciągnie – ale to tylko skutek mojej własnej głupoty. Nie warto opowiadać.

– W porządku Harry – odpowiedział na pozór spokojnie, Draco. Mimo wszystko, jego zdenerwowanie zdradził mały skurcz który sprawił, że zacisnął na chwilę palce na szacie Gryfona. – W pełni rozumiem, że postanowiłeś to ukrywać przede mną przez... zapewne kilka miesięcy.

– Och, Draco – westchnął brunet. Nie miał ochoty na kłótnie, zwłaszcza, że w jego oczach te kilka blizn naprawdę nie stanowiły żadnego problemu.

Niefortunne dniΌπου ζουν οι ιστορίες. Ανακάλυψε τώρα