1. Homosexual | Lesbians | Drew Tanaka × Billie Ng

986 56 12
                                    

Drew się bała.

Bardziej, niż kiedy Silena wpadła do domku i kazała im szykować się do bitwy. Drew dobrze pamiętała zdeterminowany wzrok grupowej, gdy w pośpiechu przywdziewała zbroję, całowała pomięte zdjęcie swojego martwego chłopaka i zniknęła, zanim ktoś z pozostałych zdołał za nią zawołać lub dołączyć. Drew dobrze pamiętała chordy potworów maszerujące po uśpionych ulicach. W jej pamięci odżywały ich ryki, popękany asfalt, herosi oblepieni od stóp do głów żółtym, potwornym pyłem. I pamiętała siebie- przerażoną dziewczynkę kulącą się za nieruchomymi samochodami. Bo tylko na tyle było ją stać, bo pomimo wszystkiego, czego nawet mimowolnie nauczyła się przez kilka lat spędzania wakacji w obozie, gdy jej bracia i siostry, znajomi, przyjaciele i niemal obce dzieciaki ryzykowali życie w imię ludzkości, ona potrafiła jedynie nieudolnie tłumić szloch.

Jej nogi drżały jak galareta, ręce zaciskały się i rozluźniały, mnąc gładki materiał różowej spódniczki. Oddech miała płytki, urywany i pomimo ćwiczeń oddechowych, jakie pokazał jej Will, nie była w stanie go opanować. Czuła, że traci kontrolę i żałowała, że nie może zaczarować samej siebie. Czaromowa była wspaniałym darem, który pozwalał sterować innymi, ale nie działał na samego użytkownika.

W piersi narastał ucisk, jakby hektolitry wody próbowały rozsadzić jej płuca i serce, a potem spłynąć krwawym wodospadem po idealnym ciele. Bo ciało Drew było idealne- smukłe, zgrabne, niezaprzeczalnie piękne, a jednak w tamtej chwili oddałaby wszystko, żeby wtopić się w nijaki tłum. Chciała mieć fałdki, niedobrane ciuchy i okropne, roztrzepane włosy. Chciała być przeciętna, zwykła, normalna.

Chciała nie czuć mdłości, nie dusić się świeżym powietrzem. To byłoby przyjemne zrezygnować, ulżyć sobie, choć na chwilę, ale wiedziała, że rezygnacja ją złamie. Gdyby odpuściła, nie byłaby w stanie nawet spróbować ponownie. To było nowe i dziwaczne. Zazwyczaj prosiła o to, co chciała, a ludzie z głupkowatym uśmieszkiem wykonywali jej polecenia. Teraz czaromowa nie mogła jej pomóc. Nie mogła na nikogo wpłynąć. Jedynym słusznym wyborem było oddanie wszystkiego w ręce Fat.

Może gdyby była dzieckiem Aresa albo Ateny byłoby jej łatwiej. Nawet Apollo czy Hefajstos nie byłby złym rodzicem w jej sytuacji. Zabawne, jako dziecko bogini miłości nie powinna się bać, choć z drugiej strony była tylko dzieckiem Afrodyty- nie przywykła do aktów odwagi. Jednak stała tam, przed drzwiami mieszkania Billie Ng i, mimo że zapach kwitnących róż zupełnie ją przytłaczał, raz po raz unosiła dłoń do dzwonka, rezygnując tuż przed naciśnięciem małego, białego przycisku.

Nie była tchórzem, ale nie była również Percym Jacksonem, Annabeth Chase czy chociażby nieszczęsną Piper McLean. Była tylko przerażoną, jak jeszcze nigdy Drew Tanaką, której śniadanie domagało się wolności.

Przetarła wierzchem dłoni spocone czoło i wypuściła stanowczo powietrze. Nie atakowały jej potwory, mogła czuć się bezpieczna. To znajomy grunt, powtarzała sobie. Jej lęk był irracjonalny, a przecież nigdy nie lubiła irracjonalnych rzeczy. Wystarczyły potwory, magia i dawno wymarłe rzeczy, które wcale nie były takie wymarłe. I nie, nie miała na myśli dinozaurów.

Zbliżyła palec do dzwonka. Jak zawsze jej paznokcie miały idealny, lekko zaokrąglony kształt, pokryty warstwą umiejętnie położonego lakieru. Cicha melodyjka dobiegła zza zamkniętych drzwi. Ogarnęła ją panika. Uciekłaby, gdyby potrafiła poruszyć nogami. Te, ciężkie jak worki cementu, odmówiły współpracy.

Czekała kilka długich sekund, podczas których modliła się... do jakiegokolwiek bóstwa, aby uchroniło ją od nieuchronnego otwarcia drzwi przez Billie. Gdyby otworzył ktoś inny, mogłaby udać, że to pomyłka i uciec.

Rozległ się szybki tupot bosych stóp, drzwi otwarły się z impetem. Drew odskoczyła do tyłu, sycząc i łapiąc się za nos.

- Drew?

Spojrzała załzawionymi oczami na umorusaną ziemią twarz i roztrzepane na wszystkie strony, nieporadnie spięte w kitkę, akwamarynowe włosy. Billie można by spokojnie wziąć za córkę Afrodyty- nawet w takiej formie wyglądała powalająco pięknie.

- H-hej- wykrztusiła Drew.

Nos pulsował bólem, krew powoli spływała do linii ust, ale jakoś... jakoś przestała się martwić, jak okropnie musi to wyglądać.

Billie rozejrzała się ostrożnie po frontowym ogrodzie.

- Ktoś cię ścigał?- zapytała, sięgając do kieszeni ogrodniczek.

- Nie. Ugh, masz ambrozję? Albo lepiej nektar, żeby to polać.- Wskazała nos.

Nie wiedziała jakim cudem mówi niemal normalnie, nie mniej dziękowała bogom. Ostatnim czego potrzebowała, było kompletne upokorzenie.

- Coś jest w szafce. Wejdź.

Billie przepuściła ją w drzwiach, po czym podeszła do zawieszonej na ścianie, drewnianej szafki i wyjęła z niej flakonik złotawego płynu.

Drew usiadła na kanapie.

Billie podała jej flakonik i waciki, którymi po nasączeniu nektarem, Drew zaczęła okładać nos.

- Ładnie tutaj. To dobrze, że zdecydowałaś się wrócić- powiedziała, aby przerwać nieco niezręczną ciszę.

Dziewczyna wzruszyła ramionami, omiatając wzrokiem salon, jakby nie do końca wierzyła, że się w nim znajduje. Umorusana i bosa nie pasowała do eleganckiego, minimalistycznego wnętrza. Wyglądała jak spracowany rolnik po orce, który nagle, nalazł się na czerwonym dywanie.

- Mama uznała, że mogę, że jakoś sobie poradzimy. Dzieci Hekate rzuciły kilka zaklęć ochronnych, mamy też zabezpieczenia śmiertelników... Mam nadzieję, że wreszcie spędzimy trochę czasu razem. Odkąd poczta nie działa, nie miałam z nią żadnego kontaktu. W sensie z Peggy, nie Demeter. Chociaż z Demeter też nie.

- Masz śmiertelną matkę?- zdziwiła się Drew.

Billie skinęła głową.

- To ci przeszkadza?

- Nie!- zaprotestowała gwałtownie, czego natychmiast pożałowała. Błyskawica bólu przeszyła jej twarz.

Billie westchnęła, uklęknęła i wyjęła nektar oraz waciki z rąk skonsternowanej Drew. Sama nasączyła wacik i ostrożnie przetarła nasadę nosa córki Afrodyty.

Drew bez słowa wpatrywała się w jej skupioną i jednocześnie łagodną twarz. Billie miała ładną, symetryczną twarz, gładką cerę, a przede wszystkim oczy, w które Drew mogłaby wpatrywać się godzinami. Miały odcień świeżo zaoranej gleby z jasnymi, zielonymi przebłyskami, jakby małe roślinki wyrastały z głębi tęczówek.

Przełknęła ślinę. Twarz Billie była bardzo blisko. Dzieliło ją możne dziesięć centymetrów od zapewne zaróżowionej, umazanej krwią twarzy Drew. Cudem nie hiperwentylowała.

Ale było też coś innego, jakiś wewnętrzny głos, który kazał jej działać, nie zważając na konsekwencje.

Usta Billie smakowały lemoniadą- były jednocześnie słodkie i kwaśne. Jej skóra pachniała skoszoną trawą, różami i nutą cytryny, i w niepojęty sposób to wszystko do siebie pasowało.

Billie jej nie odepchnęła, nie odwzajemniła też pocałunku. Znieruchomiała z uchylonymi wargami i na wpół przymkniętymi powiekami, pozwalając Drew robić, co zechce.

Córka Afrodyty jeszcze raz spróbowała sprowokować Billie, przygryzając lekko jej wargę, ale gdy i to nic nie dało, odsunęła się zakłopotana.

- Zamierzasz się mną bawić?- zapytała spokojnie Billie, ocierając szminkę, którą rozmazała Drew, z ust.

- Nie, oczywiście, że nie. Nie jestem... - Ale właśnie taka była. Taką ją znali. Billie miała pełne prawo jej nie ufać. Potrzebowała czegoś, co ją przekona, czegoś większego niż słowa zabarwione magią.- Nie, nie zamierzam. Przysięgam na Styks. Ja, emm, bardzo cię lubię, Billie. Przyjechałam tu dzisiaj, żeby ci to powiedzieć.- Uniosła dumnie podbródek.

Nazywała się Drew Tanaka. I czuła, że zrzuciła z ramion olbrzymi ciężar.

I'm proud of who I am |ᴘᴇʀᴄʏ ᴊᴀᴄᴋsᴏɴ ᴏɴᴇ sʜᴏᴛs| ⌫︎जहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें