Rozdział 52

116 22 24
                                    

– Hej, Leiczku...?

Gabrysia pojawiła się nade mną znikąd, gdy to od pół godziny leżałam w łóżku i zastanawiałam się nad tym, czy już opłaca mi się umierać. Wciąż miałam przed oczami perspektywę zbliżającej się imprezki, jarzeniówki brzęczały mi nad łbem, kotlety na półeczce koło łóżka pachniały tak obłędnie... a dom przyzywał mnie z daleka, nęcąc, że jeśli tylko się poddam, wszystko będzie już dobrze. Czułam się okropnie jednym słowem.

– Tak...? – Spojrzałam na nią niechętnie, usiadłam, bo cholernie mi się nie podobało, gdy tak nade mną stała.

Zaniepokoiłam się zdrowo, gdy zauważyłam, że obie z Anią przypatrują mi się natrętnie, a w drzwiach stoi jeszcze Karolina.

– No bo tak myślałyśmy sobie... Mówili nam, że w tym budynku będzie sklep, a tu się okazuje, że żadnego nie ma – zaczęła Karolina. – Nie mamy w ogóle nic do jedzenia na naszą imprezkę, a Gabrysia coś wspominała, że może jak poprosimy ciebie...

– Że co? – Oprzytomniałam w jednej chwili. – Niby jak? Wyczaruję wam? – Rozłożyłam bezradnie ramiona.

– No cóż... Trudno, szkoda. – Dziewczyna wzruszyła ramionami. – Pamiętajcie, przyjdźcie za godzinę do pokoju Justyny i Zuzki, nie spóźnijcie się. – Wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi. Ania po kilku sekundach zerwała się z miejsca i poleciała za nią, jakby zapomniała o czymś ważnym.

– Coś ty jej powiedziała, że mogę wyczarować żarcie? – jęknęłam w stronę wciąż przyglądającej mi się Gabrysi.

– Nie, myślałam, że sama na to wpadniesz. – Westchnęła z politowaniem. – Umiesz się przemieniać, co nie? Byłby problem, gdybyś skoczyła do miasteczka? Trochę daleko, żebyśmy my tam szły...

– Nawet nie ma takiej opcji, nie będziecie się mną... – zaczęłam dość ogniście, lecz zawahałam się w ostatniej chwili. – Albo czekaj. Zobaczę, co da się zrobić. – Próbowałam się powstrzymać, ale uśmiechnęłam się zaraz szeroko.

– Supcio! Wiedziałam, że na ciebie można liczyć, Leiczku! – pisnęła, przytuliła mnie mocno, podskoczyła kilka razy.

Wyjęłam z torebki portfel, z niego kartę kredytową. Nie mam na niej szczególnie dużo – załatwiłam ją sobie raczej tylko po to, by móc kupować bilety w komunikacji miejskiej lub drobne rzeczy, gdy nie chce mi się szukać bilonu, ale na żarcie przecież powinno wystarczyć. A przy okazji może nie umrę z głodu? Może uda mi się ten beznadziejny wieczór jakoś... pokolorować?

– Zaraz wracam – zawołałam do wciąż głupio się śmiejącej koleżanki i wyszłam szybko z pokoju, zanim zdążyło jej się przypomnieć, czy nie chciała czegoś więcej.

Internat był ciemny i jakby opustoszały. Dziwne to było – spodziewałam się raczej tłumów, skoro był rok szkolny, a tu pozostałe piętra wyglądały mi na niezamieszkałe. Poruszałam się cicho, nie zapalałam nigdzie świateł, pamiętając, że drużynowa zabroniła nam kręcić się poza naszym piętrem po dziewiętnastej. Na szczęście dotarłam na sam dół, nie spotkawszy nikogo po drodze.

Śmiać mi się chciało, tak głupio to musiało wyglądać. Otworzyłam bezszelestnie drzwi – na szczęście nikomu nie przyszło do głowy, by zamykać je na noc na klucz – i wyszłam na świeże nocne powietrze. Przed budynkiem świeciła jedna stara latarnia, rzucając słaby siny poblask na porzucony autobus i asfaltowy plac, jednak wszystko poza tym zdawało się tonąć w mroku. Zawahałam się na moment, bojąc, że ktoś jednak mnie zauważy, ale gdy dłuższą chwilę nic się nie działo, uznałam, że jestem sama. Wyszłam odważnie na popękane betonowe schodki, zeszłam po nich jak gdyby nigdy nic. Kartę schowałam do kieszeni spodni, by tak jak ubrania została „wchłonięta" pod skórę, gdy się przemienię.

Uszkodzona dusza 1: LONERWhere stories live. Discover now