V

897 63 16
                                    

Przebaczenie.

W życiu ciężko jest przebaczyć, odpuścić. Wspomnienia nie dają o sobie zapomnieć, a życie kładzie pod nogi same kłody. Warto jest jednak wybaczyć, nawet przyjacielowi, który zabił...


Astrid usiadła na łóżku po turecku, próbując uspokoić przyspieszony oddech. Narzuciła na siebie jedynie długą koszulę męża, patrząc jak ten ubiera spodnie. Stał odwrócony do niej tyłem, dlatego nie widziała jego oczu, nad czym nieco ubolewała. Zagryzła wargę, widząc jego długie blizny, którymi naznaczone były jego plecy. Niektóre biegły od szyi, aż po pas, były nieco większe i wyraźniejsze. Nie brakowało jednak i tych krótszych, równie widocznych. Czkawka westchnął cicho, a Astrid wstała i objęła go od tyłu w pasie. Położyła głowę na jego ramieniu, przytulając się delikatnie.

— Przykro mi, że nie możesz mieć ze mną więcej dzieci — wyszeptał, spoglądając przed siebie. Jego wzrok był pusty, jakby wcześniejsze czułości nie miały dla niego żadnego znaczenia.

— Mamy śliczną, czteroletnią córeczkę i to mi wystarczy, by być szczęśliwą u twojego boku, Czkawka — odparła i cmoknęła jego piegowate ramię. Szatyn jednak nie czuł się pocieszony tym zapewnieniem.

— Zawsze mówiłaś, że chciałabyś mieć dużą rodzinę, kilkoro dzieci. Ze mną nigdy nie spełnisz tego marzenia. Strasznie cię przepraszam, Astrid — szepnął, a po policzku spłynęła mu łza. Otarł ją kciukiem, jakby chcąc ją ukryć przed światem. Jednak nie zdążył. Blondynka uśmiechnęła się lekko i stanęła przed nim. Położyła dłonie na jego policzkach i pogłaskała delikatnie jego skórę.

— Hej, wybrałam ciebie. I niczego nie żałuję, rozumiesz? Zresztą jesteś bardzo dobry w łóżku — zaśmiała się cicho. Czkawka uśmiechnął się i przywarł do niej, całując ją głęboko. Ich usta poruszały się w doskonale znanym rytmie. Nic i nikt nie był w stanie im przerwać. I mimo że był to jedynie namiętny pocałunek nie doszło do niczego więcej. Astrid chciała jedynie pokazać mu jak bardzo go kocha, dlatego gdy tylko przerwali, wtuliła się w niego, dziękując, za wszystko. Wystarczyło, że przy niej był, że się nie poddał... choć klif nie raz zachęcał do skoku w otchłań, a złe duchy pchały w ciemność...


Przetrwał.

Przebaczył.

Samemu.

Sobie.


Szpadka podeszła do kolejnego straganu, na którym rozłożone były świeże warzywa i owoce. Uśmiechnęła się szeroko do znanej już sprzedawczyni i poprosiła o rzeczy, które znajdowały się na jej liście zakupów. Sporządził ją rano Śledzik, który wiedział, że jego żona nie będzie pewna co kupić, by przygotować mały poczęstunek na wieczór, kiedy do ich domu mieli przyjść przyjaciele. Zapakowała niezbyt ciężki towar do koszyka i odeszła, by udać się z powrotem do chaty. Wtedy jednak wpadła na kogoś, niemal nie przewracając się. Był to nie kto inny jak Czkawka, który w zasadzie przyszedł na niewielki rynek w tym samym celu.

— Oh, Szpadka. Wybacz, nie zauważyłem cię — odparł całkowicie zaskoczony napotkaniem przyjaciółki o takiej porze.

— Nic nie szkodzi — powiedziała z uśmiechem. — Nie zmieniliście planów, prawda?

— No jasne, że nie. Będziemy punktualnie. Zephie już nie może się doczekać. — Zaśmiał się, nie wierząc jak bardzo naturalnie brzmi ich rozmowa. Nie wszystkie za każdym razem były tak spokojne. Niekiedy mówili do siebie tak, jakby nigdy wcześniej się nie znali. Ten dobry ton mógł wynikać z ich humorów, bowiem zarówno ona jak i on byli w doskonałych nastrojach.

The last lullaby | hiccstrid ✔️Where stories live. Discover now