II

850 59 29
                                    

Cisza.

Istnieje cisza tak głęboka, a zarazem tak głośna, że wstrząsa całym twoim życiem. Czkawka doświadczył jej siedząc w ciemnej celi, oddzielonej zupełnie od tej, w której spędzał dnie do tej pory. Zawlekli go tutaj siłą.

Cisza.

Okręciła go sobie wokół palca, przez co bał się nawet oddychać. Był spragniony i głodny, poza tym czuł ból, rozchodzący się po całym jego ciele. I nie chodziło tu nawet o ból fizyczny, ale ten psychiczny. Nie miał sił, by walczyć, jednak mimo to wiedział, ze tylko tak może pokonać nie tylko wroga, ale i własne słabości.


— Witamy wśród żywych wodza Berk — usłyszał nagle głos Grimmela, który pojawił się przed nim. Rozpalił piekło i zbliżył je do gardła swej ofiary. Czkawka odchylił się na tyle, na ile pozwoliły mu na to łańcuchy, którymi przykuty był do ziemi. Starszy mężczyzna zaśmiał się i odsunął broń, trzymając ją nadal zapaloną, tak by rozświetlała mrok.

— Pewnie zastanawiasz się dlaczego tutaj jesteś, ty i twoi... przyjaciele — powiedział, przez chwilę się zastanawiając, zapewne jak określić Astrid oraz ich nienarodzone jeszcze dziecko. Cóż, przyjaciele, to byłoby dobre słowo, gdyby oboje nie znali prawdy. — Jesteś tu z powodów dość prostych i oczywistych. Wiesz jak postrzega się przegranego? Cóż, być może trochę jak tchórza, ale z pewnością jak słabego przywódcę. Wiesz coś o tym? Pewnie nie, bo nasze ostatnie starcie zakończyło się dla ciebie dość pomyślnie — warknął do niego.

— Czego ty właściwie ode mnie oczekujesz? — zapytał z powagą Czkawka i popatrzył mu w oczy.

— Nie pragnę władzy, ani twojego pokłonu. Wystarczą mi mapy, wskazówki i notatki dotyczące Ukrytego Świata. Wiem, że tam byłeś razem z tą twoją... żoną — powiedział, znów zatrzymując się, by dodać właściwe słowo.

— I ty naprawdę myślisz, że tak po prostu ci o wszystkim powiem? Że narażę smoki, żebyś ty mógł odkryć ich świat? — zakpił. — Po moim trupie.

— Jak sobie życzysz — zaśmiał się krótko Grimmel, po czym gwizdnął krótko, przywołując własne smoki, które Czkawka zdążył już poznać. Po plecach przeszedł mu dreszcz, jednak za nic nie chciał pokazać jak bardzo przerażony jest. Siedział, więc w bezruchu, czekając na atak.

***

Astrid wzdrygnęła się nagle i usiadła gwałtownie. Przez całą noc dręczyły ją koszmary, które za nic nie chciały opuścić jej myśli. Czuła się okropnie. Do tego nie miała żadnych wieści dotyczących Czkawki, którego zabrali już dobre kilkanaście godzin temu. Po plecach przeszedł jej dreszcz, kiedy usłyszała szczęk łańcuchów. Miała nadzieję, że należą do jej męża, jednak była to tylko Szpadka, która zbliżyła się do dzielących ich krat.

— Astrid, wszystko w porządku? — zapytała, przypatrując się przyjaciółce przez dłuższą chwilę. Ta przytaknęła i położyła się z powrotem na chłodnym podłożu.

— Nic mi nie będzie — wyszeptała słabo i zamknęła oczy, czując narastający ból głowy.

— Masz gorączkę? — zadała kolejne pytanie Szpadka.

— Wszystko jest dobrze, obudźcie mnie, kiedy przyjdzie Czkawka — poprosiła i skuliła się, by uzyskać choć trochę ciepła. W celach było potwornie zimno, a ona jedynie bała się, że coś stanie się jej maleństwu. Gdyby tylko była bardziej uważna, być może by jej nie złapali. Do tej pory nie mogła dotrzeć do tego odległego wspomnienia, gdy ich zobaczyła. Bo tak jej się wydawało, że widziała coś niepokojącego. Chyba dostrzegła smoka, ale nikomu o niczym nie powiedziała, pewna, że to wszystko jej się przywidziało. Przecież smoki odeszły. Już na zawsze.

The last lullaby | hiccstrid ✔️Where stories live. Discover now