~5~

46 4 0
                                    

Bawiłam się z mamą i tatą w ogrodzie. Wszędzie były porozwieszane balony, trawa była zdobiona serpentynami i resztkami po konfetti. Były rożnego rodzaju ciasta, babeczki a także inne przysmaki. Brakowało jednego, gości. Zawsze tak było. Odkąd tylko pamiętam, przyjęcia ograniczały się do mamy, taty i mnie. Nigdy nie poruszali tematu, unikali go jak palącego się domu, więc nie zadawałam pytań. Z czasem do tego przywykłam, mój świat zaczynał się tutaj, w naszym domku otoczonym kwiatami, będącym oazą spokoju, i również tu się kończył.

Tego dnia kończyłam 7 lat. Rodzice wymyślali tyle gier, że na mojej twarzy cały dzień był uśmiech. Z samego rana na moim łóżku ujrzałam masę książek, i zwiniętą u moich stóp białą kuleczkę. Był to piesek. Zakochałam się gdy go po raz pierwszy zobaczyłam. Te wierne szare oczy. Białe miękkie futerko niczym puch. Został moim pierwszym przyjacielem. Nazwałam go Berry.

- Okej, na raz dwa trzy wszyscy wołamy ser! - krzyczy tata stojący przy aparacie. Postanowił zrobić zdjęcie na tle naszego domku jako dobre zakończenie dnia. Stałam obok mamy trzymając jej bladą rękę a w drugiej trzymałam Berrego. Tata przycisnął jakiś przycisk na aparacie i rzucił się biegiem do nas. Obie z mamą zachichotałyśmy na widok tego jak przez chwilę stracił równowagę i niemal się przewrócił. Jednym susem pokonał dzielącą nas odległość i dał kuksańca mamie.
- 1... 2.... - Odlicza.
- 3!!! - wołam.
- Serrr!!! - Krzyczymy wszyscy, a Berry szczeka.
Tata pobiegł zobaczyć jak wyszło zdjęcie, na jego widok się rozpromienił.
- Chodź gwiazdko, zobaczymy jak wyszłyśmy. - Powiedziała mama ruszając w stronę taty.
Tata pokazał nam zdjęcie, było cudowne. Tło samo w sobie było jak z bajki, słońce oświetlało nasz ogród, wszystko było idealnie. A jednak coś przykuło moją uwagę. Wśród roślin zobaczyłam kształt, nie zdołałam się przyjrzeć, aparat się wyłączył.
- Zdjęcie mamy za sobą, teraz pora na gry wideo! - Woła uśmiechnięty tata i bierze mnie na barana. Piszczę z radości z zaskoczenia. Obok nas idzie mama śmiejąc się z wygłupów taty.

~*~

- No gwiazdko, pora na ostatni prezent. - mówi tata tuląc mamę do siebie. Oboje się kochają, nie wyobrażam sobie lepszych rodziców, tata nigdy nie podniósł ręki na mnie i mamę.
- Gdzie mam iść? - Zwracam się do taty.
- Na balkon. - Mówią chórem.
Chichocze, synchron w ich przypadku wyszedł bez żadnych zastrzeżeń. Idę w stronę balkonu, a oni podążają za mną.
- A teraz zamknij oczy. - Mówi cicho mama i łapie mnie za rękę. - Bez obaw poprowadzę cię.
Wykonuję polecenie, i ściskam mocniej dłoń mamy. Słyszę dźwięk otwieranych drzwi. Czuje lekki powiew wiatru na twarzy. Przekraczam próg i wchodzę na podłoże balkonu.
- A teraz otwórz oczy. - Nakazuje mama.

Posłusznie wykonuje polecenie, obok naszych ogrodowych kanap znajduje się teleskop. Otwieram oczy ze zdumienia, zawsze chciałam taki mieć. Ruszyłam pędem w jego stronę, uważając, gdzie kładę nogi. Niepewnie przesunęłam po nim rękę, jego zimno pieściło moje opuszki palców. Zachęcało aby spojrzeć w otwór i popatrzeć na gwiazdy. Przyłożyłam oko do otworu. Wyobrażałam sobie cudowne gwiazdozbiory tak blisko mnie, że można je dotknąć, gwiazdy tu i tam świecące tak mocno jak latarnie na ulicach. Chciałam zobaczyć tamten świat.

Rozczarowanie. Jedyne co zobaczyłam to czarne tło. Usłyszałam za sobą śmiech taty.
- Ryan. - Syknęła mama upominając go.
- Dobra, dobra. - Mówi tata zasłaniając usta dłonią. - Pozwól, że się tym zajmę gwiazdko.
Popatrzyłam nieufnie na tatę na co on odpowiedział mi rozbawionym uśmiechem.
Poszperał chwile przy teleskopie i odwrócił się do mnie.
- Gotowe! - Mówi unosząc podbródek wysoko jak król. Prycham na ten gest, i odganiam go ruchem ręki. Podchodzę do teleskopu i ujmuje go w dłonie. Zobaczyłam tysiące gwiazd na czarnym niebie.
- Wow... - tylko to zdołałam wydusić z wrażenia. Znalazłam się w innym świcie. Gwiazdy oświetlały każdy jego zakątek. A księżyc... ach księżyc, był ich centrum. Widziałam wyraźniej niż gołym okiem, jego pogłębienia, kształty i aurę, która dominowała.
- I jak? - Pyta tata.
- Sam popatrz. - Odpowiadam z nieukrywanym entuzjazmem. Powtórzył moje ruchy i powiedział:
- Robi wrażenie. Mia, chodź popatrz!

~*~
Patrzyłam się w sufit. Nie umiałam zasnąć. Ten dzień, pomimo, że był wykańczający nie zmęczył mnie tak bardzo żebym miała słodko spać do samego rana. Coś było nie tak, czułam to. Panował dziwny spokój. Ta cisza, z każdą minutą była toksyczna. Obróciłam się na drugi bok, łóżko zaskrzypiało. Berry szczeknęła cicho. Przytuliłam misia mocniej do swojej klatki piersiowej. Mój oddech nieoczekiwanie przyspieszył. Muszę iść do rodziców. Wyślizgnęłam się z łóżka i poszłam tajnym przejściem do sypialni rodziców. Berry poczłapała za mną. Oglądaliście kiedyś Opowieści z Narnii? Była tam szafka z przejściem przez, które można było przejść do drugiej krainy. Gdy to zobaczyłam, postanowiłam sobie takie sprowadzić. Moja szafa jest połączona z szafą rodziców. Przejście jest zakryte kartonami. Nikt oprócz nas o tym nie wie. Oczywiście nie licząc Berry bo ona łazi swoimi ścieżkami.

Byłam w połowie drogi gdy usłyszałam hałas.
- Gdzie ona jest?! - wrzasnął nieznany mi głos. Zastygłym w bezruchu.Nie usłyszałam odpowiedzi, panowała cisza. Powoli wznowiłam podróż, z jedną różnicą, szłam tak cicho jak tylko mogłam. Przypomniawszy sobie o Berry wzięłam pierwszy lepszy karton, bluzkę i położyłam ją do środka.
- Masz być cicho. - Kazałam pieskowi, który położył się i zaczął miarowo oddychać. Odetchnęłam, wznowiłam marsz. Hałas stawał się coraz głośniejszy. Jednak szłam dalej, aż ujrzałam szparkę w drzwiach od szafy. Wyjrzałam zza nią. W sypialni mama z tatą tulili się do siebie, oboje patrzyli przed siebie. Popatrzyłam w tę samą stronę i zobaczyłam ich. Było ich pięciu. Jeden miał zielone włosy, jeden strój naukowca, a inni byli ubrani na czarno z czapkami na twarzy i maskami. Jedno ich łączyło, każdy miał broń. Zakryłam usta dłońmi aby nie wydobył się z nich żądny dźwięk. Zszokowana patrzyłam na to co się dzieje. Poczułam łzy zbierające się pod powiekami.
- Nie ma jej tu. - Odpowiada tata szorstkim głosem.
- Kłamiesz. - Mówi zielonowłosy. - A za kłamstwo jest odpowiednia kara. - Mówiąc to wycelował bronią w tatę i pociągnął za spust.
- Nie!! - krzyknęła mama i rzuciła się w kierunku Ryana zasłaniając go sobą. Krew. Pełno krwi. Chciałam odwrócić wzrok, ale nie byłam w stanie poruszyć jakakolwiek częścią ciała. Czułam się jak intruz w cudzym ciele.
Wybuch śmiechu.
- Cóż za poruszający gest, prawda Ryan? - mówi mężczyzna w stroju naukowca. - Myślałeś, że nigdy nie odbierzemy tego co należy do NAS? - mówi ze śmiechem.
- Nigdy jej nie zdobędziecie! - wrzeszczy tata ze łzami w oczach.
- Nie? - Mówi jakiś z czarnych. - To patrz.

Kolejny strzał. Zakryłam uszy. Czułam suchość w gardle. Moi obydwoje rodzice, ludzie tworzący moją rodzinę, przepadli. Patrzyłam na ich śmierć.
- Chłopaki spadamy!! Psy!!
Usłyszałam przekleństwa, tupot butów jeszcze brzmiał w moich uszach. Miałam jedno zadanie. Musiałam uciekać.

~*~

Obudziłam się cała spocona. Znowu miałam te same koszmary. Ta noc wracała do mnie coraz częściej. Ale teraz wiem, że chłopak, którego poznałam ma tak samo zielone włosy jak morderca moich rodziców.

Moon likes meWhere stories live. Discover now