Rozdział 42: Coraz gorzej

774 37 6
                                    

Nienawidzę nie dotrzymywac słowa. Ja wiem, obiecałam, że rozdziały będą standardowo w weekendy, ale w cały ten tydzień jak i weekend - jak to jedna pani u mnie w szkole niedawno określiła - miałam 'urwanie pępka', dlatego rozdział kapkę później.

No dobra, nie będę Was już zanudzac moimi wymówkami - zapraszam do czytania. :)

***

Migiem zaraz za Smaugiem wybiegłam z Góry i skierowałam się do wschodniej strażnicy, skąd był najlepszy widok na Długie Jezioro. Gdy tylko stanęłam na płaskim podłożu od razu spojrzałam na Esgaroth. Smok nie doleciał tam jeszcze, ale z każdą sekundą był coraz bliżej.

Nie zorientowałam się nawet, kiedy reszta kompanii stanęła za mną. W pewnym momencie zobaczyłam, jak potwór przelatując nad środkową częścią miasta zionie na domy ogniem. Widząc to, nogi mi się zatrzęsły i grzmotnęłabym o ziemię, gdyby Dwalin mnie nie podtrzymał.

Patrzyłam zamrożona na płonące budynki, nie mogąc się ruszyc. Fili i Kili tam byli. Tak samo, jak Óin z Bofurem.

Zalała mnie fala poczucia winy. W końcu ja wymyśliłam, by zabic smoka, to przez mój plan się rozwścieczył i poleciał zemścic się na nic nie szkodzących mu ludziach.

- Zabiłam ich... - wyszeptałam.

- Nieprawda - zaprzeczył szybko Dwalin.

- To wszystko moja wina - dodałam cicho.

- Wcale nie - próbował Balin.

- A właśnie, że tak!!! - wybuchnęłam, wyrywając się z ramion przyjaciela. - To JA wymyśliłam, żeby go zabic, nie udało się, on się rozwścieczył! Zawiedliśmy, a to wszystko PRZEZE MNIE! 

Pokręciłam głową i schowałam ją w dłoniach, siadając na kamieniu.

- Bofur tam jest - powiedziałam ledwie słyszalnie - Óin i Fili i... i Kili... Oni tam przecież zginą...

Te słowa z wielkim trudem przeszły mi przez gardło. Na myśl, że mogę stracic tylu towarzyszy ostatkami sił starałam się nie rozpłakac.

- Jest też szansa, że uda im się uciec - pocieszał Balin kładąc mi rękę na ramieniu - Nie musieli przebywac akurat tam, gdzie smok zaatakował na początku.

- Nie, to niemożliwe... - zaprzeczyłam ruchem głowy.

- My uciekliśmy z Góry - przekonywał.

- Bo Smaug najpierw uderzył na Dale - odparłam.

Siedziałam tak jeszcze chwilę w ciszy, ani razu nie spoglądając na stojące w płomieniach uliczki i domy. Nie miałam pojęcia, co zrobimy. Smok wybije Miasto na Jeziorze, a potem tu wróci. Jeśli nie  zginiemy w ogniu gada, to umrzemy  niedługo z głodu.

- Jak ja jej to powiem, Balin...? - spytałam szeptem, podnosząc wzrok na białobrodego krasnoluda - Jak mam powiedziec Dis, że jej chłopcy nie żyją?

Starałam się, jak mogłam, ale po tym zdaniu poczułam na policzku mokry ślad. Nie mogłam przecież tutaj płakac. Jako przywódca, musiałam byc silna i twarda, a tymczasem pozwalałam sobie na pokazywanie przed nimi słabości.

Każdy z tam obecnych krasnoludów wiedział, że rodzina jest moim słabym punktem, dlatego zazwyczaj starali się omijac takie tematy. Wydawało mi się, że wiedzieli przez co w tamtym momencie przechodziłam.

- J-ja chcę byc sama - oznajmiłam starając się opanowac drżenie w głosie i zeszłam żwawym krokiem po schodach, po czym udałam się w stronę wejścia do dawnego domu. Po drodze minęłam męża i wcale nie spodobało mi się dziwne uczucie,które mnie doszło, kiedy obok niego przechodziłam.

Forever togetherWhere stories live. Discover now