9. "Byleby skończyć budowę"

480 23 6
                                    

Estera czuła się dzisiaj tak pewnie, jak nigdy dotąd. Włożyła ręce do wielkich kieszeni w spódnicy i stawiała wielkie kroki. Starała się zachować powagę, ale co jakiś czas delikatny uśmiech pojawiał się na jej twarzy.

Szła w stronę Placu Broni.

Po napisaniu drugiego napisu na ziemi czuła, że jest w stanie zapobiec budowie. I że jest jeszcze szansa na to, aby ten skrawek ziemi jeszcze kiedyś zamienił się we wspaniałe miejsce zabaw.

Kiedy znalazła się już na skrzyżowaniu ulicy Marii i Pawła, wzięła głęboki oddech ciepłego, letniego powietrza i zbliżyła się w stronę furtki.

Popchnęła zasuwę.

Dziewczynka była przyzwyczajona do tego, że w takich sytuacjach furtka otwiera się ze znajomym przeciągłym skrzypnięciem. Ale tym razem tak nie było. Drzwi ani drgnęły.

Estera natychmiast zabrała dłoń z drewnianej zasuwy, jakby się oparzyła.

Serce jej podskoczyło do gardła, bo wiedziała, że jeśli furtka od Placu została zamknięta, to Boka i Nemeczek będą na nią wściekli.

Z przerażeniem i palącym uczuciem wstydu jeszcze raz spróbowała uchylić drzwi. Tym razem z całej siły.

Nic.

I kolejny raz.

Kolejne nic.

Biedna Estera w tej chwili już była przekonana o tym, że furtka została zamknięta. I nie da się jej w żaden sposób otworzyć.

-"Spróbuję wejść po budce Jano" - nagle przyszło jej na myśl.

I obiegła ogromny Plac od zewnątrz.

Na szczęście po budce można było się wspinać z niesamowitą łatwością. Pomijając już wbijające się w ręce drzazgi.

Gdy była już na dachu budki, padła i przeczołgała się trochę do przodu tak, że mogła objąć wzrokiem cały Plac.

Robotnicy wykonywali swoją pracę, w dalszym ciągu kopali dół. Ocierali pot z czół zamaszystymi ruchami rąk. Ale Estera z przerażeniem zauważyła, że coś się zmieniło: mianowicie kilka metrów dalej stał ogromny stos czerwonych cegieł. A niektórzy już układali fundamenty.

Nagle usłyszała jakąś głośną rozmowę, przy furtce.

Stał tam ten sam pan, który kilka dni temu wygonił ją z Placu! Rozmawiał z drugim panem, w jakimś stopniu do niego podobnym. Oboje głośno się śmiali.

- "Pewnie to jego prawa ręka" - pomyślała.

Estera z uśmiechem stwierdziła, że słyszy świetnie każde słowo, które wypowiadali.

- Panie Akadály, dlaczego właściwie pan zdecydował się to zrobić? - mówił ten, który jest prawą ręką drugiego.

- Panie Érme - ten drugi posłał mu lodowate spojrzenie. - Czy nie uważa pan, że w ten sposób przyspieszymy budowę? Nic nam już nie będzie przeszkadzało. Nikt się nie będzie włamywał. Ani nikt już nie zostawi tu żadnego napisu na ziemi. Już nic nas nie powstrzyma! Mógłbym nawet postawić nad tym miejscem dach, żeby tylko budowa przebiegała w spokoju.

Estera poczuła cios wewnętrznego lęku po podsłuchaniu tego ostatniego zdania. Skoro ten pan może nawet postawić dach, żeby tylko przyspieszyć budowę, to jest naprawdę nie do pokonania. 

Esterę tak zabolały w tamtym momencie słowa tych dwóch, że łza poleciała jej po piegowatym policzku. A co jeśli teraz już nie ma odwrotu? Jeśli na Placu MUSI powstać ta kamienica? Te myśli teraz dręczyły ją tak bardzo, że nie była w stanie nawet na ułamek sekundy pomyśleć o czymś innym.

Po chwili tak przejęła się sytuacją Placu, i że w tym momencie prawdopodobnie utraciła swoich dwóch jedynych przyjaciół - Bokę i Nemeczka, że zaczęła szlochać jak małe dziecko.

- Ale jeszcze jest czas. Jeszcze ocalimy Plac Broni - powtarzała w kółko do siebie, żeby nabrać choć trochę otuchy.

Estera, całkowicie pochłonięta myślami o Placu, Nemeczku i Boce nie zorientowała się, że jej powieki stawały się coraz cięższe i cięższe...

Estera obudziła się w pięknym pokoju. Jego cztery ściany były pokryte jasną, beżową farbą. W jego kątach były poustawiane lśniące, ciemne drewniane meble, na których było pełno ornamentów. Ona sama leżała na bardzo miękkim łóżku, z dziesiątkami poduszek.

W pokoju było tylko jedno źródło światła - ogromne okno nad jej łóżkiem. Złociste promyki padały prosto na umytą podłogę.

To miejsce wydawało jej się znajome, a zarazem zupełnie nowe, nieznane.

Dziewczyna podeszła do okna. Spojrzała, co się za nim dzieje.

Wokół panował niezwykły chaos; ludzie, głównie dzieci, szwędały się pod jej domem. Niektóre krzyczały do siebie, ale większość stała w bezruchu i wpatrywała się wzrokiem pełnym nienawiści na Esterę.

Dziewczyna zbiegła na dół po schodach. Następnie wyszła na dwór i znalazła się w tłumie skwaszonych twarzy. Przeciskała się przez niego z trudem, a im dalej szła, tym więcej dzieci było zwróconych w jej stronę. To było straszne uczucie.

Dziewczyna próbowała znaleźć kogoś znajomego w gąszczu ludzi, ale po chwili stwierdziła, że nikogo nie poznaje.

Ale w tym samym momencie, gdy uniosła wzrok, napotkała znajome oblicze. Dwa oblicza. Chłopięce. Trzymali się pod ramię. Jeden - zielonooki brunet, drugi - drobny blondyn o błękitnych oczach.

- Nemeczek!!! - krzyczała. - Boka!!! Patrzcie! Tu jestem! Boka!!! Nemeczek!!!

Ale chłopcy ani drgnęli. Spojrzeli się na nią, jakby chcieli ją zabić wzrokiem. Nemeczek po chwili zaczął płakać.

- Nemeczek? - powtórzyła.

Ale jej - dawni - najlepsi przyjaciele odwrócili się do niej plecami. Poszli przed siebie i zniknęli w tłumie.

A Estera została w tym samym miejscu, ledwo trzymając się na nogach i płacząc rzewnymi, palącymi łzami.






Chłopcy z Placu Broni › EinstandWhere stories live. Discover now