4. "Ten Plac może być tym, czym się zechce"

745 27 1
                                    

Estera przybyła na Plac o pół godziny za wcześnie. Przechadzała się na chodniku przed Placem, nucąc japońską piosenkę pod nosem, którą nauczyła ją matka. Trzymała ręce za plecami i stawiała wielkie kroki. Co jakiś czas kręciła piruety, przypominając sobie o poprzednim dniu. Otworzyła furtkę Placu i spojrzała na budowę. Teraz na Placu pozostał tylko skrawek nierozkopanej ziemi. Zamknęła furtkę. Nie mogła dłużej patrzeć jak robotnicy niszczą ukochane miejsce spotkań i zabaw.
- Przepraszam - usłyszała doniosły głos jakiegoś mężczyzny stojącego za nią.
Estera obróciła się.
Za nią stał elegancko ubrany, wysoki mężczyzna. Na głowie miał zero włosów, za to nosił kapelusz. Uśmiechał się złośliwie.
- Czy stoisz tu w jakimś ważnym celu? - zapytał
Dziewczyna nie wiedziała co odpowiedzieć.
- T - tak - próbowała brzmieć pewnie.
- Idź stąd, smarkulo. Po co stać i się gapić jak rozkopują jakiś durny placyk? Już mi stąd!
Estera otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale po chwili zmieniła zdanie i je zamknęła.
- To nie byle jaki plac! - Estera zdenerwowała się
- A co niby? Pałacyk księżniczek? Ha ha ha!
Dziewczyna wbiła wzrok w ziemię.
- Owszem - odzyskała spokój - ten Plac może być tym, czym się zechce.
- Pierwsze słyszę, aby jakiś nędzny kawałek ziemi zmieniał się w pałac. Pałac to to dopiero będzie, gdy budowla zostanie skończona! Więc nie wmawiaj mi tych swoich dziecinnych bajeczek.
- Ja nie opowiadam dziecinnych bajeczek!
- Idź stąd, bo mnie denerwujesz, albo załatwimy to inaczej.
- Wcale nie trzeba czegoś budować, by to zobaczyć. Wystarczy użyć wyobraźni... - Estera mówiła już prawie szeptem
- Żegnam!
Mówiąc to, mężczyzna popchnął dziewczynę w kierunku wyjścia i zatrzasnął drzwi.
Estera wylądowała na plecach na betonie. Słyszała jeszcze, że mężczyzna coś klął pod nosem.
Wstała i otrzepała żółtą sukienkę, którą dziś miała na sobie. Zobaczyła w oddali wolno idących w stronę placu Erno i Bokę.
- Cześć! - krzyknęli oboje równocześnie z tym, że wiecznie uśmiechnięty Nemeczek dodatkowo jej pomachał
Janosz pewnie podszedł do furtki i już chciał ją otworzyć, gdy Estera go powstrzymała.
- Stój. Tam na placu siedzi jakiś facet i wszystkich wygania. Jest okropnie niemiły. Popchnął mnie!
- Może wobec tego pójdziemy do ogrodu botanicznego? - zasugerował Boka
- Taaak! Chodźmy! - krzyknął drugi chłopiec
Wszyscy podążyli w stronę ogrodu. Estera opowiadała o niemiłym mężczyźnie.
- Naprawdę? To chyba już czas pożegnać się z Placem na zawsze... - westchnął żałośnie Ernest
- Spokojnie, damy radę zatrzymać budowę - pocieszała go Estera.
Gdy dotarli, wszyscy usiedli na ławce naprzeciwko stawu.
- Ale tu pięknie... - zachwycała się dziewczyna
- Patrz... Tam! - Ernest nie krył podekscytowania
- Co? Żurawie? - dopytywał się Boka
- Nie... Pies! Czarny! Biegnie w naszą stronę! Jest taki uroczy!
- Znów majaczy - cicho oznajmił Boka.
Erno wystawił rękę i uklękł. Zaczął głaskać powietrze.
- Dooobry piesek... Jak go nazwiemy? Węgielek? Cień? Pieszczoch? Nie...
- A może Inu? To pies po japońsku - zaproponowała Estera
- Taaak!!! Inu! Inu! Chodź tutaj! Dobry pies! Aport! Tam jest patyk!
Erno wydawał się zachwycony nowym imieniem psa.
Upłynęło kilka dobrych godzin zabawy z wyimaginowanym psem. Estera próbowała go sobie wyobrazić, ale Boka - wręcz przeciwnie - tylko udawał, że go widzi. Stwierdził, że po prostu wyrósł już z takich zabaw.
- Chyba musimy się już zbierać do domu - oznajmił Boka.
Nemeczek westchnął tak samo żałośnie, jak wtedy, kiedy powoli godził się z faktem, że już prawdopodobnie nie zobaczy Placu.
- Co zrobimy z Inu? Kto go przygarnie? Nie pozostawię go tu samego.
- Możesz ty go przygarnąć - odpowiedziała Estera.
- Ale moi rodzice zdenerwują się, gdy zobaczą, że go przygarnąłem...
- Ooo... Jestem pewna, że z Inu nie będzie żadnego problemu. To mądry pies.
- Zgadzam się. Do tego jest taki uroczy, że twoi rodzice natychmiast zmienią zdanie co do zwierząt domowych... - wydobył z siebie Boka
Estera uśmiechnęła się na myśl, że jej przyjaciel Boka nareszcie sobie przypomniał, jak używać wyobraźni.
Ernest uśmiechnął się szerzej niż zwykle i krzyknął:
- No to w drogę!
Doszli do chodnika przed Placem, gdy Estera oznajmiła:
- Poczekajcie tu!
Po czym otworzyła furtkę i napawała się możliwością zobaczenia prawdopodobnie po raz ostatni ich ukochanego miejsca zabaw.

Chłopcy z Placu Broni › EinstandWhere stories live. Discover now