Rozdział 3.

1 0 0
                                    

 - Idźcie do naszego wojskiego, jest zastępcą kasztelana - odezwał się drugi, ten bardziej łaskawy strażnik. - Jest w tym dużym domu, gdzie z komina dym leci.

Cadat lekko skulił głowę w geście podzięki i ruszył razem z Airdenem w stronę domu kasztelańskiego.

 - Jest źle, bardzo źle - rzekł nagle Airden do Cadata.

 - Jest tragicznie, Airdenie. Jeżeli Skormanie zaatakują to Jasną Pryzę, albo raczej to co z niej zostało, to ci ludzie tutaj się nie obronią. - odrzekł.

 - Musimy się dowiedzieć co tutaj zaszło. A powiedz, o co chodziło ci z tym kasztelanem? - dodał po chwili namysłu.

 - Ten strażnik mówił, że kasztelan nie żyje.

 - Tak, też to słyszałem.

 - No i tutaj pojawia się problem, ponieważ on żyje, ale strażnik o tym nie wie.

 - Skąd możesz wiedzieć czy skłamał?

 - Wiem, po prostu wiem.

 - Jeżeli mam ci wierzyć na słowo, to jest to trochę dziwne.

 - Otóż to.

Postawili nogę w sporawych rozmiarów domu. W przeciwieństwie do całego grodu, w nim gościł ład i porządek. W środku wartę prowadzili dwaj zbrojni, którzy w istocie, wyglądali jak żołnierze.

 - Gdzie jest wojski? - spytał Airden.

 - Prosto - odparł ten po prawej stronie. - Tylko nie sprawiajcie kłopotów.

Drzwi były otwarte. Weszli do sali kasztelana i zastali tam wojskiego. Wysoki, chudy mąż. Stał odwrócony plecami do swoich nieoczekiwanych gości. Wpatrywał się w puste siedzisko swojego przełożonego. Tak jakby chciał na nim usiąść, a jednocześnie bał się, że zapadnie się w głąb ziemi.

 - Ty jesteś wojskim kasztelana? - rzekł Airden.

 - Jam jest - odwrócił się ku ich oczom, lecz robił to mozolnie, może z gracją. - A wy to?

 - Powiedz nam lepiej co się tutaj dzieje.

Wojski jedynie rozepchał szeroko usta i wydał z siebie niski ton przypominający śmiech.

 - Rewolucja.

 - Zawsze taki skromy w słowa jesteś? 

 - Mówię tyle ile potrzeba. Skoro jednym słowem mogę wam posłać odpowiedź to po co mam się więcej wysilać?

Cadat zrobił parę kroków w przód.

 - Ale, żeby mordować tych wszystkich ludzi, to...

 - To nie moja sprawa. Chcą się mordować to niech się mordują - przerwał mu wojski. - Może usiądźmy.

Wojski podszedł do pustego stołu i zasiadł. Airden, jak i Cadat dalej stali. Dziwił ich spokój jakim wojski darzył całą tę sytuację.

 - Gdzie jest kasztelan?

 - Nie żyje. - odparł zimnym, kamiennym głosem.

 - Kłamiesz, Heirleisenie - krzyknął niemal Cadat.

 - Widzę, że znasz moje imię.

 - Herbu Jasnogłowych - kontynuował. - Dokładnie spod takiego samego herbu wywodzi się kasztelan. Brat twój.

Heirleisen gwałtownie zacisnął pięści. Teraz zaczął spoglądać na nich złowrogo. Ton swój również uniósł.

 - Do czego zmierzasz, człowieku?

Upadła DeklaracjaWhere stories live. Discover now