What's your name? - 1

1.8K 103 37
                                    

- Poproszę podwójne espresso - szepcze w połowie zachrypnięty głos.

- Yhm - mruczę, nie patrząc się na klienta, po czym z automatu pytam:

- Jak się nazywasz?

Nastaje chwila ciszy. Dosyć nietypowa jak na tę kawiarnię, tę porę dnia i ten miesiąc. W końcu za dwadzieścia dni są święta. Wszyscy się spieszą, szybko rzucają swoje zamówienia, rozmawiają podnieconym głosem o gwiazdce i prezentach, a tu nagle taka cisza? Wreszcie podnoszę wzrok z nad ekranu kasy i widzę przed sobą księcia z bajki. To szczupły brunet z niesforną czupryną, cienkimi, okrągłymi oprawkami, które sprawiają, że jedyne miejsce gdzie mogę zawiesić spojrzenie to przepiękne, szmaragdowe oczy. Ma na sobie czarny płaszcz, a wokół szyi ma owinięty pasiasty szalik, który wydaje się płonąć czerwienią w porównaniu z jego wyjątkowo bladą i gładka cerą. Na dwa mrugnięcia, czarnych, lekko podkręconych rzęs zamieram. Na dwa szybkie uderzenia serca zapanowuje pomiędzy nami jeszcze większa cisza.

- Harry Potter - szepczę, sam sobie odpowiadając na zadane wcześniej pytanie. Ogarnia mnie ogromne zdenerwowanie, całe moje ręce spinają się, a w obawie, że zgniotę trzymany w dłoniach kubeczek, szybko bazgrolę imię i podaję go koledze.

Stojący przede mną brunet przekrzywia lekko głowę i przypatruje mi się uważniej. Spokojne stanie w miejscu nagle wydaje się najcięższą istniejącą czynnością.

Proszę, tylko nie krzycz na mnie - niemalże płaczą moje spłoszone myśli.

- Tak, to moje imię, ale skąd je znasz? - pyta marszcząc czoło, a wraz z nim swoją starą bliznę. Nawet wtedy wygląda niczym anioł, a ja wypuszczam powietrze z ulgą. Nie krzyczał.

Ale mnie nie poznał.

Przełykam głośno ślinę, starając się uciszyć moje rozpędzone serce oraz buzujący w całym ciele rumieniec zawstydzenia, który zapewne już dawno wypłynął na moje blade policzki.

- Ch-chodzimy razem do szkoły...j-jestem z równoległej klasy... - szepczę wbijając wzrok w listę zamówień, a mój głos wibruje - nie jestem w stanie po raz kolejny podjąć wyzwania, jakie stanowią dla mnie te cudowne, zielone tęczówki.

- Acha. - Kiwa szybko głową i lekko się uśmiecha. Ten widok jest niczym odgryzienie kawałka słodkiej czekolady. Jestem uniesiony, niesamowicie zdenerwowany, a w tym uczuciu frunę ponad innymi. Ale tak jak wcześniej Harry wydawał się zadumany, tak nagle zaczyna mu się spieszyć - W takim razie do zobaczenia - odpowiada krótko, bardziej w swój czerwono złoty szalik niż do mnie, a już sekundę później tracę go z oczu. Dopiero po chwili zdaję sobie sprawę z tego, że przez dobrą minutę nie oddychałem, a niecierpliwi klienci utyskują tuż pod moim nosem. Szukając spokoju na nowo zabieram się do pracy.

***

Harry Potter. Szkolna gwiazda. Miły przystojny, świetny gracz koszykówki i matematyk. Obiekt westchnień połowy naszej szkoły. W tym także i mój. Mój drogi, odwieczny crush, do którego ostatni raz odezwałem się w podstawówce, a słowa kierowane do niego były obraźliwe i krzywdzące.

Teraz ten cudowny chłopak zdecydował się udawać, że nie istnieję. Nie mógł mi wybrać gorszej kary za moje przewinienie. Od samego myślenia o tej strasznej izolacji boli mnie serce, a moje wnętrze płacze. O wiele lepiej było móc bez przeszkód go obserwować, patrzeć jak staje się coraz lepszym i lepszym uczniem, jak trafia do kosza raz po raz; o wiele lepiej było żyć w nadziei, że może mi wybaczy. Jednak jak mogłem wierzyć, że ktoś tak inteligenty nie będzie wiedziała, jak najdotkliwiej skrzywdzić tego, kto sam go kiedyś skrzywdził?

***

- Draco, pobudka. - Przed moimi oczami przelatują brązowe palce ubrudzone bitą śmietaną. Blaise wyławia mnie z tego dziwnego transu wypełnionego wczorajszym klientem, z którym moja pierwsza od lat rozmowa odbyła się przy kasie Starbucksa. Czy to nie jest żałosne?
Na myśl o tym, jestem jeszcze bardziej zawstydzony sobą i czuję jak rumieniec zalewa moje policzki.

- Draco, chyba nieco za mocno się upudrowałeś - mówi Blaise, uśmiechając się z zadowoleniem. Oblizuje palce i bierze łyka kawy; mamy akurat krótką przerwę, bo ruch jest niewielki, stoimy przy barze i rozmawiamy. Najwyraźniej jest to idealny czas na ponabijanie się z niespełnionej miłości, czyż nie?

Muszę mu przestać mówić o tym, co czuję - zapisuję sobie w myślach.

- Nie sądzisz, że jesteś już nieco za stary na obawianie się przeprosin? Po prostu to zrób idioto, zagadaj do niego. - Blaise wzrusza ramionami, jakby to było najprostsza rzeczą w świecie. Robi to tak lekko... na jego barkach nie ma żadnego ciężaru, żadnego poczucia winy, mimo, że on też nie zawsze był święty.

- To... nie jest takie proste - odpowiadam i w chwili gdy to robię, zdaję sobie sprawę z tego jak debilnie to brzmi. Wywracamy oczami i macham ręką starając się przekreślić to, co wcześniej powiedziałem. - Ok, wiem, że nic nie jest proste, ale to w szczególnej szczególności! - Robię krótką przerwę po tym wstępie na łyka mojej słodkiej, waniliowej latte i kontynuuje:

- Ty wiesz co ja mu zrobiłem?! Torturowałem go! Nie pamiętasz?! - Czuję, jak narasta we mnie zdenerwowanie na przyjaciela; uczucie mi tak obce i dziwne, które chętnie trawi całe moje wnętrze.

- Draco, to było w podstawówce, nie mogłeś go..."torturować". Co najwyżej mu dokuczałeś - mówi spokojnie Blaise, wyraźnie lekko cofnięty przez mój wcześniejszy wybuch, który - no właśnie - przypominał dawnego mnie. Widząc jak próbuje mnie uspokoić, zaczynam denerwować się coraz bardziej i wiem, że to się może skończyć bardzo źle. Bo to nie ja, do którego się przyznaję. Bo to nie ja, którym jestem. Bo to moja przeszłość, o której chcę zapomnieć.

Na siłę, oj jak bardzo na siłę, biorę kilka głębokich oddechów, po czym chyba już nieco spokojniej odpowiadam:

- Blaise, mieliśmy po dziewięć lat, a ja wyzywałem go od dziwolągów. Nazywałem go obdartusem, synem ćpuna, menelem, żebrakiem, bękartem i wieloma innymi okropnymi sformułowaniami, które dla dziecka są niczym trauma. Biłem go, psułem rzeczy, które były dla niego cenne... - Wzdycham głęboko i patrzę się w kubek, gdzie pianka z mojej kawy smutno opada na dno. - Dlatego on mnie teraz nienawidzi. Dlatego udaje, że nie istnieję.

I pomyśleć, że po kilku latach mi się spodobał.

Chwilę milczymy - ja przecieram twarz ręką, mój kumpel irytująco siorbie.

- Koniec łzawych historii Dracon - stwierdza Blaise po pewnym czasie. - Robi się z ciebie stara, zrzędząca baba, a ja muszę coś z tym zrobić. - Jego błyszczące, czekoladowe oczy świdrują moje, a ja już czuje, że ma w głowie jakiś szatański plan, który na pewno zamierza zrealizować. Uśmiecha się. Dla mnie jest to sygnał „niebezpieczeństwo".

- Jeszcze w tym roku z nim porozmawiasz - rzuca, jak gdyby nigdy nic popijając czarną kawę, podczas, gdy ja omal nie opluwam się swoją na jego słowa. Moje oczy wylatują z orbit.

- Co?! - chyba znowu krzyczę.

- Spotkasz się z nim i nawet zaprosisz go na randkę. Dopilnuje tego. - Pewność w jego głosie jest najstraszniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek słyszałem, a mimo to nie jestem w stanie wykrztusić z siebie ani słowa. - Chodź, wracajmy do pracy - mówi Blaise widząc wchodzących klientów. Odwraca się do mnie tyłem i pozostawia mnie samego z mieszaniną uczuć w sercu i bałaganem w głowie.

Espresso PatronumWhere stories live. Discover now