Rozdział 7 cz. I

119 18 21
                                    

Wcześnie rano w naszym niewielkim mieszkaniu rozległ się dźwięk domofonu. Bawiąca się grzecznie na dywanie Patrycja zerwała się wystraszona nagłym hałasem i rzuciła w moje ramiona, szukając bezpieczeństwa. Jej gest mnie rozczulił. Nie znałyśmy się długo, ale wspólna zabawa i trochę poświęconego czasu sprawiły, że od razu mi zaufała. Widać było, że nie otrzymywała go dużo i potrzebowała większego zainteresowania i opieki, a jej zajęty pracą tata nie mógł jej tego dać. Przytuliłam dziewczynkę szepcząc, że nic jej nie grozi i prowadząc ją za rączkę ze sobą, poszłam otworzyć drzwi.

Zgodnie z moimi przypuszczeniami, na korytarzu czekali uśmiechnięci Kaja i Artur. Gdy weszli do mieszkania, rozległ się głośny pisk ekscytacji i już po chwili mężczyzna tulił na rękach roześmianą Partycję. Ten widok był wzruszający, ale i tak najbardziej rozczulił mnie gest dziecka, kiedy puściło swojego tatę i wyciągnęło rączki do Kai, jakby chciało się przywitać też z nią.

Moja przyjaciółka bez wahania wzięła do siebie dziewczynkę i ucałowała w czółko na przywitanie. Artur jeszcze raz podziękował mi za opiekę nad nią i wkrótce razem opuścili kamienicę, żeby zawieźć Patrycję do żłobka.

- Rozmawiałaś z nim? - spytałam, gdy tylko Kaja usiadła na kanapie.

- Nie. To nie był dobry moment, poszliśmy na kolację i świetnie się bawiłam, nie chciałam popsuć atmosfery. - Wyznała z westchnieniem.

- Prędzej czy później będziesz musiała. - Przypomniałam jej, na co dziewczyna wywróciła oczami.

Resztę poranka spędziłyśmy, obijając się na kanapie i nadrabiając serialowe zaległości na Netflixie. W końcu jednak musiałam przebrać się z wygodnej piżamy i wypełznąć spod kocyka. Mimo że zbliżała się jedenasta, na dworze było ponuro, jakby nadchodził wieczór. Wciągnęłam na siebie gruby sweter z golfem i dopiłam już drugą tego dnia kawę. Przez taką pogodę oczy same mi się zamykały i miałam wielką ochotę wrócić do łóżka i nie wstawać do końca dnia.

Nie poddałam się jednak i wyszłam na dwór. Gdy przyjechałam pod uniwersytet i wygramoliłam się z tramwaju, szybkim krokiem pokonałam odległość dzielącą mnie od drzwi, żeby uciec przed irytującym deszczem i porwistym wiatrem. Na moje nieszczęście, powykrzywiana parasolka, którą ze sobą wzięłam, wybrała sobie idealny moment, żeby się popsuć i skończyłam, szamocząc się z nią bezradnie przed wejściem.

Niewielki daszek nie dawał wystarczającej ochrony i już po chwili stałam mokra od deszczu, zła i bliska rzucenia połamaną stertę drutów na schody. Ku mojemu jeszcze większemu nieszczęściu, świadkiem całej sceny okazał się być Olaf, który właśnie zmierzał w stronę budynku z parkingu.

Znieruchomiałam spięta i obserwowałam go, kiedy się zbliżał. Pilnowanie Patrycji całkowicie mnie pochłonęło i prawie zapomniałam o sytuacji, która zaszła między nami dzień wcześniej. Chłopak podszedł do mnie i stanął, wyraźnie na coś czekając. Czułam, że moje serce przyspiesza i spojrzałam na niego pytająco.

Chciał mnie przeprosić? Czekał, żebym to ja go przeprosiła? Może w końcu przejrzał na oczy i postanowił mi uwierzyć? Czy Julia do wszystkiego mu się przyznała?

- Hej, przepuścisz mnie? Blokujesz drzwi - odezwał się w końcu, a ja poczułam, że moje policzki zalewa rumieniec i odsunęłam się od wejścia. - Lepiej wywal tego grata, do niczego się już nie przyda. - Dodał, patrząc na mój parasol i wszedł do środka.

... i to tyle? Zero... czegokolwiek? Żadnych emocji? Udajemy, że się nie znamy, czy jak?

W jeszcze gorszym nastroju cisnęłam "grata" do kosza, wyżywając się na nim i ostatecznie doprowadzając do jego rozpadu na pojedyncze metalowe części i porwany materiał. Moje włosy od wilgoci napuszyły się, tworząc dookoła głowy rozczapierzoną aureolę kłaków i mogłam się założyć, że w tamtej chwili zabijałam wzrokiem. Gdy wkroczyłam do korytarza niczym bogini zemsty, śmierci i wszystkich innych złych rzeczy, które udało się ludziom nazwać, wszyscy odwracali ode mnie spojrzenia.

Nie uda Ci się ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz