Ciche Przeprosiny (10)

61 19 1
                                    

Na wstępie proszę cię, abyś kliknął w to -> ☆. Jeśli rozdział ci się spodoba, to możesz już jej nie klikać, lecz jeśli nie, to śmiało kliknij w nią jeszcze raz, by zabrać mi gwiazdkę. Dzięki!

Podniosłem twarz. Niepewność rozdzierała mój umysł, a serce irracjonalny gniew. Nie wiem, czy na siebie samego, czy też na obiekt moich westchnień.
- Spodziewałem się, że przystanie na prośbę Willa nie skończy się dobrze.-rzekł Henry.
Spojrzałem na niego spod oka. Ja też wiedziałem. Ale chciałem dać z siebie wszystko. Robiłem to dla Alice. I dla studia, któremu Henry tak bardzo się poświęca. Nie chciałem nikogo zawieść. A jednak zawiodłem. Siebie, Henry'ego, studio, Amandę...Spora lista jak na jeden incydent.
- Wiem, o czym myślisz...I wiedz, że czułem się do niedawna tak, jak ty.-mówi.
Wzdycham, patrząc w oczy twórcy.
- Czułeś się, jakbyś zawiódł prawie wszystkich wokoło?
- Uwierz, że tak również się czułem i to niejednokrotnie. Lecz widzę, że to nie o to chodzi...Chodzi o Alice, czyż nie?-pyta.
- Właściwie tak...-odpowiadam.
Henry milczy przez chwilę, zbierając w głowie myśli, po czym zaczyna mówić.
- Do niedawna miałem takie uczucie w związku z tobą...Myślałem, że jesteś idealny. Pozbawiony wad. Prawdziwie perfekcyjny. I tamtego dnia, gdy tak mnie naszedłeś...Byłem zły. Na twój brak perfekcji, zero ideału. Byłem rozgoryczony. Czułem, jakby wszystko, co robiłem nie miało sensu. I wtedy zauważyłem, że wady są idealne. Wady, dzięki którym się poprawiamy. Błędy, po których podnosimy się i ze zdwojoną siłą przemy naprzód. A przypomniałem sobie o tym, gdy przed laty ocaliłeś mnie przed obojętnością i znieczulicą, przez którą byłem pochłonięty niemal w całości. Wyciągnąłeś mnie z odmętów chłodu i wiecznej ciszy. Ja wyciągnąłem ciebie z mroku i postawiłem na nogi. Widzisz, Bendy...Perfekcja jest nieciekawa. Ideały szybko się nudzą. Odkryłeś pewną stronę Alice, której nie chciałbyś poznać, ale tak się stało...Wykorzystaj to na swoją korzyść i zyskaj kilka punktów do pewności siebie.-rzekł.
Analizowałem jego słowa przez dłuższą chwilę.
- Masz rację...Lecz to bardziej skomplikowane, niż mogłoby się zdawać.-wzdycham.
- Rozumiem...Daj sobie czas. Alice też. A co do Amandy - jestem pewny, że nie będzie mieć do ciebie żadnych pretensji.-zapewnił.
Uśmiecham się delikatnie, wpatrując się w oczy Henry'ego. Patrzy na mnie. Jakby w jego głowie ułożyło się jakieś wspomnienie. Z jego oka wypłynęła samotna łza. Z zaskoczeniem badałem wzrokiem twórcę, który stopniowo zaczynał płakać, będąc wpatrzonym we mnie. Z jego oczu płynęło z sekundy na sekundę coraz więcej łez.
- Henry...-zdołałem tylko sklecić drżącym głosem.
A on nadal łkał. Nie mógł przestać. Moje zranione serce biło niespokojnie. Jednak twórca wreszcie zdecydował się, by powiedzieć cokolwiek.
- Gdy spojrzałem na ciebie...Z takim uśmiechem. Przypomniałem sobie małego demonka, który słodziutkim głosem prosił mnie, bym przysiągł, że go nigdy nie zostawię. Przysięgałem. Przed tobą i przed sobą. Jaki ze mnie cholerny kłamca...-chlipie. Wzdycham z bólem serca. Widać nie tylko ja mam problemy z przeszłością...
- Henry...Nie pamiętam niczego takiego...Ale wiedz, że ci wybaczyłem. Nie zamierzam zmienić zdania. Rozumiem, że to wszystko rani bardziej, niż jakikolwiek fizyczny cios. Lecz...proszę...Nie obwiniaj się. Przecież teraz już nigdy mnie nie zostawisz...prawda?-mówię cichym głosem.
Na moje słowa Henry tylko mnie tuli, nasilając swój płacz. Chyba za mocno go wzruszyłem.
- Miałeś ledwo pół roku...I nigdy więcej cię nie zostawię. Cokolwiek zrobisz. Kimkolwiek się staniesz...Zawsze będziesz dla mnie ważny. I zawsze będę obok ciebie.-łka w moje ramię. W tamtej chwili, niewiadomo skąd, znów poczułem, jakby Henry coś ukrywał...

*

Czubkami palców przytrzymywałem pióro, którym tworzyłem na kartce smukłą linię. Próbuję opanować drżenie dłoni, zaciskając zęby i skupiając wzrok na papierze. Rysowanie to praca wymagająca cierpliwości, żmudna, ale końcowym uczuciem zawsze jest duma i satysfakcja. Tego uczył mnie Henry. Wtedy usłyszałem ciche pukanie. To wystarczyło, żebym stracił skupienie, pióro nagle wypadło z moich palców, przez co na kartce utworzyła się krzywa, brzydka kreska. Ze złością dynamicznie wstałem z krzesła, szybkim krokiem podszedłem do drzwi i je otworzyłem. Gdy za drzwiami ujrzałem Amandę...Moje zdenerwowanie nagle zniknęło. Moje spojrzenie złagodniało.
- Amanda? Co tutaj robisz?-mówię.
- Urwałam się z lekcji, nie mogłam wytrzymać...Możemy pogadać?-pyta.
- Jasne! Wejdź...-rzekłem, wprowadzając ją do mojego gabinetu. Rozejrzała się. Usiadła na moim łóżku, a ja usiadłem obok niej.
- Bardzo ładnie masz w tym pokoju...Zdjęcia, fortepian, okno...Wszystko świetnie się komponuje. Masz dobry gust.-zauważa.
- Dziękuję...-wzdycham cicho.
Amanda spogląda na mnie ze skruchą. Poczułem się niezręcznie. Chcę coś powiedzieć, ale tracę sens.
- Przepraszam za moje zachowanie...Nie powinnam była tak postąpić. Naprawdę jestem zła na siebie. Pewnie to zepsuje naszą przyszłą znajomość...-wyrzekła.
- Nie przepraszaj...To nie twoja wina. Błąd leży we mnie. Mogłem was pogodzić, ale ja tylko stałem i wpatrywałem się. Bo ja po prostu...Nie docierało to do mnie. Alice była moim ideałem. Nigdy nie była w takim stanie. W takiej furii. Zawsze była opanowana. Była perfekcyjna. Okazało się...że tak naprawdę pomyliłem się co do niej.-wyjaśniłem ze smutkiem.
Spojrzała na mnie ze współczuciem.
- Nikt nie jest perfekcyjny. A już na pewno nie ona. Rozumiem, że rozbicie jej fałszywego obrazu, na którym opierałeś wszystkie swoje uczucia runął, ale chyba nie zamierzasz udawać, że nic się nie wydarzyło? Może po prostu ulokuj swoje uczucia w kimś innym?
- Innym? Niby kim?-dopytuję.
Nagle Amanda spuszcza wzrok, a jej policzki zabarwiają rumieńce. Rozczulił mnie ten widok. Cicho chichoczę, na co ona jeszcze się ode mnie odwraca i zakrywa twarz dłońmi.
- Przepraszam, nie powinnam była...
- Nie musisz się wstydzić. To, co powiedziałaś wcale mnie nie uraziło.-zapewniam.
Odwraca się do mnie. Jej lekko zarumieniona twarzyczka jest blisko mojej. Jestem niepewny. Waham się. Moje serce szaleje w piersi. Nie wiem, czy uciec, czy wyjaśnić, czy po prostu...Robię to, co karze mi serce. Odsuwam się od Amandy. Bo przypomniała mi się Alice. Mój pierwszy i jedyny pocałunek właśnie z nią. Te przeżycia, wspólne doświadczenia, tak długa znajomość...To wszystko sprawia, że miłość do niej jest szczera i trudno o niej zapomnieć. Ona siedzi w mojej głowie i nie daje mi spokoju. Patrzę w zawiedzione oczy Amandy. Wiem, co kłębi się w jej głowie. Czego on właściwie chce? Już zmienił decyzję? Jest mi źle z tym, że muszę ją potraktować w taki sposób, ale gdybym zrobił inaczej, działałbym sprzecznie z moimi uczuciami.
- Chyba powinnam iść...-mówi cicho, patrząc na mnie szklistymi oczyma. Wybiega z mojego gabinetu. Zaczynam biec za nią.
- Amanda, czekaj!-krzyczę. Na nic się to zdało. Wybiegła ze studia.-Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Ale ja...nie mogę być na nią zły. Wciąż ją kocham. I nie chcę mieszać w twoich uczuciach...-mówię sam do siebie. Ze złością i żalem wracam do pracy. Patrzę na kartkę, przez którą przechodzi krzywa linia. Gniotę ją i wyrzucam do kosza. Zupełnie jak przed chwilą wyrzuciłem do kosza uczucia Amandy...I prawie swoje.

Kurde, jaka szarpanina emocjonalna. Nie myślałam, że z tego FanFica zrobi się niskobudżetowe romansidło. Ale spokojnie, wszystko będzie coraz lepiej. Widzimy się w nexcie. ;D

BatIM: Different Face [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz