"Pamiętaj. Zawsze spodziewaj się niespodziewanego..." Roz.VI

38 1 0
                                    





Tutejsi ludzie i turyści musieli być nie mało zdziwieni obserwując nastolatka pędzącego ze szczytu z pełną prędkością, który doszedłszy do małego klifu bez zwolnienia tempa zeskoczył z niego, prawie turlając się pod koniec. Niestety nie zupełnie byłem trzeźwy i podnosząc się z ziemi uderzyłem głową o jeden z dwóch pomników lisów, co podziwiała niemała gratka ludzi. Kilka osób nawet zrobiło mi zdjęcie. Super, zostałem atrakcją turystyczną. Tylko tego mi trzeba było, aby Chińczyk z trzema aparatami na szyi i garderobą toreb na ramieniu mierzył swoją lustrzanką prosto we mnie, cyknął mi zdjęcie, po czym skierował ją na rzeźbę, której ledwo co nie odrąbałem nosa. Na koniec i tak wszystko po czym odszedł w poszukiwaniu kolejnej „ciekawej rzeczy" w jego mniemaniu. Brak mi słów... Choć gdyby mi za to zapłacił, nie miałbym raczej większych obiekcji.. Nie, nie... Nie mam czasu o czymś takim myśleć. Muszę dostać się do centrum miasta, ale przyznaję było blisko abym już zapomniał o ostatnich wydarzeniach. Niestety tej prawdy nie wyrzucę z umysłu, tym bardziej, że ta cholerna ręka bez przerwy mi o tym przypomina. Nadal nie potrafię zrozumieć, co się właściwie stało tam na górze. W dodatku podczas schodzenia po schodach brzuch dodał dwa słowa od siebie. A przecież niedawno jadłem kanapkę! No cóż, mimo że nie chciałem tutaj zostać ani chwili dłużej, najwidoczniej będę musiał się posilić na miejscu. Nie muszę chyba przypominać, że nie rajcuje mnie ten pomysł. Co innego byłoby gdyby te niezrozumiałe dla mnie wydarzenia nigdy nie nastąpiły. Jeszcze w dodatku zanosiło się na burzę, patrząc na chmury. A jeszcze chwilę temu było tak ładnie...

Szybko znalazłem się na jednej z głównych ulic, którą to ludzie zaczęli wystrajać pod wieczorny festiwal. No właśnie, festiwal... Nie chciałbym zaprzepaścić takiej okazji na zobaczenie tego widowiska, ale nadal nie czułem się zbyt pewnie tutaj. Ostateczną decyzję postanowiłem przesunąć aż do momentu jak coś zjem. Natomiast przechadzając się wzdłuż ulicy przebiegałem wzrokiem po dziesiątkach restauracji urządzonych w tym samym pseudojapońskim stylu, który równie dobrze można było znaleźć w każdym zakątku Ziemi. Super! Już mi się zdążyło wszystko tu obrzydzić...

Szukałem czegoś oryginalnego na tle tej byle jakiej jednakowości, jednak nic nie wybijało się spod tego grubego całunu stylu postmiędzynarodowego. Zaczynam mówić jak moja znajoma. Moją uwagę przykuła dopiero mała, podupadła restauracyjka wciśnięta między pralnię chemiczną, a budynek japońskiego odpowiednika Urzędu Podatkowego, co w jakiś sposób tłumaczyło niewielu klientów krążących wokół niej. Chociaż przyczyną tego stanu mógł być również nieco odpychający wygląd restauracji: drewniane smoki wijące się półkolami nad witryną były miejscami pozbawione łukowatych nóg, łap i pysków, czemu towarzyszyły liczne odpryski czarnej farby oraz nieodparte wrażenie schyłkowości. Natomiast przez brudną szybę witryny ledwo można było zobaczyć biednie, czy też, ascetycznie urządzone wnętrze pełne poobijanych krzeseł i stołów przykrytych poplamionymi obrusami. Było ich stanowczo za dużo jak na potrzeby restauracji, co stwarzało atmosferę chaosu i pogłębiało efekt bezużyteczności. Mimo na przekór tego wszystkiego postanowiłem właśnie tam wejść, nie pomijając faktu, że zaczęło właśnie padać. Tak czy inaczej nie miałem wyjścia by tam nie zawitać chyba, że wolałem cały zmoknąć. Uchylając drzwi, które pod moim dotykiem zdawały się rozlecieć w ciągu najbliższych kilku chwil, wtem mym oczom ukazał się ogromny, zielony smok wijący się w każdym możliwym zakątku wnętrza. Owijał on niezliczoną ilość namalowanych kwiatów wiśni na ścianie, które to kwitły jak w porze kwietniowej. Jako jedyny w tym miejscu sprawiał wrażenie czegoś, co rozkwita pełnią życia, a nie więdnie na wieczne zapomnienie ludzkości. Nawet nie wiem, w którym momencie, ale znalazłem się na samiusieńkim środku lokalu otoczony przez cztery nefrytowe kolumny, podtrzymujące drewniany dach pokryty papieropodobnym materiałem. Na każdej z kolumn widniał również wizerunek smoka, tym razem ze szkarłatnymi oczami. Przez ich wygląd i dziwne uczucie miałem wrażenie, że jestem przez nie stale obserwowany. Przynajmniej tej części lokalu nie można było zarzucić starości.

Nefrytowy smok [PROJEKT W TRAKCIE KOREKTY I PRZERWY]Where stories live. Discover now