Rozdział 50.

1.6K 153 25
                                    

Siedzenie pod drzwiami pokoju gościnnego przez większość nocy nie było przyjemnym rozwiązaniem, ale wiedział, że go jego kara za to, co zrobił. Na początku chciał dać Louisowi trochę przestrzeni, więc został w salonie, pozwalając, aby wyrzuty sumienia i poczucie winy zżerały go od środka. To nie tak, że Harry nagle zauważył swój błąd, czy sądził, że wina jest po środku - nie. Wiedział, że to schrzanił i to mocno. Co, do cholery, przyszło mu do głowy, aby tak to załatwić? Louis zasługiwał na o wiele więcej, a on jak gdyby nic, wziął sprawy w swoje ręce i zostawił szatyna w sytuacji, gdzie nie miał już nic do powiedzenia. Zawalił to. Nie miał na razie dla siebie wyjaśnienia, Dlaczego to zrobił. Nie był głupi, ale wtedy po prostu musiał wiedzieć, na czym stoi, jakby rozmowa z Desem pokazała mu, że wszystko, co posiadał, było ustawione przez jego pozycję lub miał na to mniejszy wpływ, nić chciał...

Wiedział, że Louis nie chciał go teraz widzieć i nie miał do tego żadnych zastrzeżeń, bo jego chłopak powinien odpocząć, a nie denerwować się jeszcze bardziej, kiedy możliwość przedwczesnego porodu była taka duża. Nie wybaczyłby sobie, gdyby coś stało się Istotce i Tomlinsonowi i to jeszcze przez jego zachowanie. To byłby cios prosto w serce, więc dlatego pozwolił na kilka godzin spokoju i ciszy, aby wszystkie emocje, które krążyły wokół tej dwójki, powoli się uspokoiły. Musiał przyznać, że niebieskooki miał prawo do takiego wybuchu - dał mu świetny pretekst do tego, ale naprawdę czuł się jak szczeniak, czekający na wpuszczenie go do domu. Tak też się zachował - jak młody szczeniak bez zaufania do swoich ludzi, co powodowało kolejne fale wyrzutów. Mógł narazić dziecko na wypadek, Louis prawie spadł na schodach. I miał świadomość, że był to wypadek, ale... Jezu, nawet nie chciał przypominać sobie przestraszonych i zbolałych oczu Louisa, jakby nawet on nie mógł uwierzyć w to, co stało się przed schodami. Chłód i ciarki, jakie poczuł na to wspomnienie były tylko nieprzyjemnymi konsekwencjami jego zachowania.

W końcu wstał z kanapy w salonie, na której przesiedział kilka godzin, próbując się uspokoić i poszedł do góry, aby powoli nawiązać kontakt z Lou. Musiał przynajmniej sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. Przesiedział tam prawie całe popołudnie, więc na pewno powinien coś zjeść.

Poczuł się jak psychopata - najpierw rani go, jak tylko może, a potem próbuje się o niego martwić... Może naprawdę się do tego nie nadawał? Mógłby zagwarantować Louisowi spokojny dom i rodzicielstwo, gdyby tylko nie zakochał się tak mocno i szybko podczas ich umowy... Wiedział, że nie mógł nad tym zapanować i już za późno, aby się wyleczyć, ale ile problemów oszczędziłby tej dwójce najważniejszych ludzi w jego życiu, gdyby wtedy zrezygnował? Na pewno byłoby łatwiej. Ale z drugiej wiedział, że życie bez nich byłoby takie jak wcześniej - zakłamane, szare i pogrążone w prawdziwym smutku z bezsilności. Nie umiał sobie wyobrazić zakończenia umowy, zostawienia szatyna w spokoju... Po prostu nie umiał i nie miał zamiaru ich zostawiać. Miał nadzieję, że Louis dalej myślał tak samo.

Zapukał delikatnie dwa razy w drewnianą powłokę, jakby dając chwilkę czasu chłopakowi w pokoju. Lub dał go sobie, aby jego głos nie brzmiał na zmiażdżony oraz zniszczony.

— Lou? — spytał cicho, ale na tyle, aby go usłyszano. — Czy możesz chociaż odpukać, aby dać mi znak? Proszę... — powiedział, wiedząc, że głos brzmiał błagalnie, ale nie wstydził się tego. W tej sytuacji mógłby nawet klęczeć i błagać, aby szatyn dał po prostu jakiś znak. — Przepraszam, nie powinienem, wiem... Daj mi tylko znak.

Nasłuchiwał jakichś odgłosów po drugiej stronie drzwi, ale nic się nie stało, oprócz jakiegoś szmeru i prawdopodobnie podniesienia kołdry. Zimny uścisk pojawił się na jego sercu, ale przełknął gorycz i zjechał po drzwiach, siadając na ziemnej podłodze, której nawet nie odczuwał.

Istotka. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz