Rozdział 44.

1.6K 167 19
                                    

Harry wiedział, że niezapowiedziane odwiedziny sióstr Tomlinsona były idealnym pretekstem do przeprowadzki Louisa do jego mieszkania, a rozmawiali o tym przecież już tak dawno. Patrząc z praktycznego punktu widzenia, szatyn nie pomieści się w tym swoim małym mieszkanku z dwójką małych dzieci i Harrym. No i oczywiście Istotka, która miała przyjść na świat już niedługo. I nie, nie było w tym nic egoistycznego (Harry musiał zgrywać pozory). Jego mieszkanie było duże, o wielebliższe centrum, z salonem, gdzie łatwo pomieściłyby się dwie osoby, jego sypialnią, pokojem gościnnym i jeszcze jednym pomieszczeniem, który nie był jeszcze urządzony, bo nie wiedział, co mogło się w nim znajdować (do czasu). Mógłby nawet odstąpić swój gabinet, gdyby Louis chciałby jeszcze jeden pokój (kupiłby mu nawet dom, ale na razie o tym nie myślał).

A to, że chciał mieć szatyna ciągle przy sobie i czuł, jakby byli ze sobą od lat, to tylko wisienka na torcie, bo wiedział, że Louis czuł to samo. Było to normalne posunięcie w dojrzałym i poważnym związku, jaki prowadzili.

— Co się z tobą dzieje, Styles — powiedział do siebie, kiedy wchodził na klatkę schodową szatyna.

Miał kolejny ciężki dzień za sobą i gdyby nie pomoc Alana, a nawet Liama (w końcu udało im się spotkać w przerwie na lunch) pewnie znowu zostałby do późna w pracy. Czuł, jak się odpręża, gdy z każdym krokiem był bliżej wygodnej kanapy i szatyna, który na pewno czekał w mieszkaniu, zabawiając dziewczynki.

Nie zapomniał jednak o rozmowie, jaką mieli przeprowadzić dzisiaj wieczorem i nie miał ochoty jej przekładać. Wiedział, że coś frustrowało Louisa i nie chodziło tutaj ani o sprawę z Niallem lub jego firmy, bo w tych rzeczach szatyn działał znakomicie, więc musiało być to coś ważniejszego. Nie chciał wymyślać scenariuszy, a poczekać na rozmowę, ale od wyjścia do pracy, czekał na ten moment, bo nie chciał, aby szatyn czymś się zadręczał, jeśli mogli rozwiązać to razem. A był pewny, że tak było.

Otworzył kluczem drzwi i wszedł do środka, zdejmując od razu z siebie płaszcz, a teczkę położył na półce na buty. Od razu usłyszał chichoty dziewczynek i Louisa, który musiał im coś czytać. Uśmiechnął się do siebie i po cichu wszedł do salonu, aby zastać swojego chłopaka otoczonego poduszkami oraz misiami, a Daisy i Phoebe siedziały naprzeciw niego, słuchając słów, które im czytał. Zbliżała się siedemnasta, więc chyba musiała być to popołudniowa herbatka, patrząc na filiżanki na stole.

— Czy można się dołączyć? — spytał Harry, wybudzając Louisa z czytania, a dziewczynki od razu podniosły się, rzucając się na niego.

Myślał, że pierwszy raz sam na sam z rodziną szatyna przebiegnie o wiele gorzej, ale był mile zaskoczony spotkaniem Jay. Wydawała się szczerze miła i wyglądała na wspaniałą matkę – w jaki sposób patrzyła na swoje dzieci lub kiedy jej wzrok zawieszał się na brzuszku Louisa (Harry doskonale znał to uczucie). Zaakceptowała go, a to było dla nich najważniejsze. Może wyobrażał sobie to w trochę inny sposób, ale był przyjemnie zaskoczony.

— Myślę, że spóźnił się pan na herbatę, panie Styles — odpowiedział Louis, zamykając książkę.

Za to dziewczynki były innego zdania, kiedy prawie go przewróciły, przytulając się do jego ciała. Brunet zaśmiał się i podniósł je obie, rzucając je delikatnie na kanapę, aby usiadły obok niego.

— Mój koń uciekł, paniczu Louisie — próbował obronić się, grając swoją rolę. — To cud, że przybyłem.

Dziewczynki zachichotały w swoje dłonie, ale próbowały być cicho, chcąc oglądać dalej scenę.

— W takim wypadku gość powinien jakoś przeprosić swoje damy — powiedział Louis, patrząc w jego oczy, na co Harry czuł to przyjemne ciepło, które rodziło się z jego klatce piersiowej.

Istotka. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz