Jak się poznaliście - historia

786 20 6
                                    

Percy Jackson
Była piękna, letnia pogoda, słońce grzało niemiłosiernie. Siedziałaś właśnie w domu bawiąc się ze swoim psem, aczkolwiek nie mogłaś dłużej wytrzymać skwaru. Szybko zabrałaś swój kombinezon i deskę surfingową, aby zrelaksować się na plaży. Gdy już wszystko ubrałaś, weszłaś do wody zastanawiając się kiedy twoja matka ma zamiar wreszcie cię wysłać z powrotem do obozu.
Gdy tak „gdybałaś" nie zauważyłaś nawet jak w twoją stronę zaczyna płynąć wielki, przerażający rekin.
Przerażona do szpiku kości zaczęłaś płynąć w stronę plaży, gdy nagle z wody wynurzył się czarnowłosy chłopak, zatrzymał się i z łatwością wskazał mu ręką gdzie ma płynąć z uśmiechem na ustach, tym samym odpędzające go od was.
Byłaś tak oszołomiona, że nawet nie zdałaś sobie sprawy że masz otwarte usta. Chłopak zaśmiał się i powiedział.
— No, ślicznotko, tym razem obroniłem cię.
— Um..cześć..czy ty właśnie..?
— Tak, odpędziłem od ciebie tego rekina. — powiedział żartobliwie i się uśmiechnął.
Byłaś zdziwiona tą sytuacją, ale jednocześnie chłopak cię zainteresował.
— Dziękuje. Z kim mam zaszczyt?
— Jestem Percy. — powiedział,a potem szybko dokończył. — Percy Jackson, syn Posejdona.

Nico di Angelo
Właśnie skończyłaś zamiatać i usiadłaś na małej czarnej ławeczce na przeciwko grobu. Wpatrywałaś się w niego, twojego zmarłego już brata, który zginął w wypadku samochodowym kilka lat temu. Chciałabyś spojrzeć na jego prawdziwą twarz, jednak widziałaś tylko kamienną tę kamienną. Może i zginął naprawdę, ale nigdy nie dla ciebie. Dokładnie osiem miesięcy temu, dwa dni i pięć godzin. Liczenie czasu dawało ci ukojenie, a dzisiaj był kolejny dzień, aby z nim go spędzić mówiąc do grobu, opowiadając mu o swoim dniu. Kątem oka zobaczyłaś chłopaka który również siedział przy jakimś grobie z paczką Happy Meal'a w ręce.
Zainteresowało cię to i nie mogąc się powstrzymać podeszłaś do niego.
— Cześć. — zagaiłaś wesoło. — Karmisz duchy czy co? - zapytałaś. Dobrze wiedziałaś o istnieniu duchów w podziemiu, i że Pluton sprawuje nad nimi piecze, ale zakładałaś, że chłopak jest śmiertelnikiem.
Ten natomiast się ciebie przestraszył i wywalił na ciebie całą zawartość pakunku z popularnego fast fooda. Krzyknęłaś, a on stał jak baran i się na ciebie patrzył.
— Masz jakieś odruchy bojowe, czy coś?
— Ja..przepraszam. — powiedział i już odchodził w cień, ale postanowiłaś go zatrzymać.
— Chwila. — zatrzymał się. — Jesteś herosem?
Pytanie mogło się wydawać głupie, ale ty czułaś od niego niesamowitą aurę.
— Owszem. — odparł niechętnie. — Synem Hadesa.
— Hadesa? — zapytałaś — Czyli Plutona?
Ten pokiwał tylko głową niechętnie wystawiając do ciebie rękę.
— Jestem Nico di Angelo.
Leo Valdez
Od czasu do czasu lubiłaś się przechodzić po obozie herosów, aby zobaczyć co ciekawego się pozmieniało. Rzecz jasna w ciągu paru dni nie może zmienić się wiele, ale ty i tak twierdziłaś, że każdy dzień w obozie jest inny.
Właśnie przechadzałaś się po obozie ze swoją przyjaciółką z domku Hefajstosa, Nyssą, która akurat znalazła dla ciebie czas. Prowadziła cię na swoje śmieci, opowiadając jak zwykle historie o swoim jakże „niezwykłym" grupowym, jakim był Leo Valdez.
Znałaś całą historie o walce z Gają, w której uczestniczył, ale wielka siódemka zazwyczaj trzymała się razem, więc nie dało się z nim normalnie pogadać.
Gdy weszliście do domku nawet nie przeszłaś dwóch kroków jak już dostałaś czymś w głowę.
Był to klucz francuski, którym rzucił brat Nyssy — Harley.
Zdezorientowana upadłaś na podłogę, a przyjaciółka posadziła cię na krześle, sama biegnąc ochrzanić chłopca.
Nagle z jakiegoś dziwnego, wysuwanego pokoju pojawił się latynoski chłopak z czarnymi kędzierzawymi włosami, wyglądający jak te elfy z bajek o Świętym Mikołaju.
— Wszystko dobrze, chica? — zapytał i podszedł do ciebie z szarmanckim uśmieszkiem.
— Tak, ale byłoby o wiele lepiej gdybym nie dostała kawałkiem żelastwa w głowę.. — powiedziałaś i wstałaś. Zaproponował ci, że zaprowadzi cie do spiżarki z lodem, a ty przytaknęłaś na ten pomysł. Nie podał ci go jednak wprost, mówiąc o swojej mocy, o której zresztą wiedziałaś, ale i tak postanowiłaś go posłuchać. Przyłożyłaś lód do głowy i zaczęłaś z nim żartować, gdy nagle przybiegła do ciebie Nyssa stwierdzając że was zostawi. Chłopak przedstawił się jako Leo Valdez i bardzo fajnie się z nim gadało.

Frank Zhang
Twoi rodzice mieli własną stadninę koni, a ty lubiłaś sobie od czasu na nich pojeździć. Dzisiaj był właśnie taki dzień.
Ze zdziwieniem dostrzegłaś, że w stadninie znajduje się nowy koń. Bardzo szarżował i był zestresowany.
— Cii.. - próbowałaś go uspokoić, a on powoli stawał się spokojniejszy.
Nie miałaś najmniejszej ochoty na zakładanie koniu siodła, więc wyjęłaś tylko uzdę ze składzika i założyłaś mu ją. Potem sprawy potoczyły się bardzo szybko i...że tak powiem niebezpiecznie.
Zaatakowały was jakieś dziwne stwory, a twoj koń, który zasadniczo jak się okazało nie był koniem, ale chińskim, umięśnionym młodzieńcem (który i tak wyglądał jak uroczy miś).
— [T/I], spadamy stąd! — krzyknął do ciebie, a ty nie zastanawiając się, skąd zna twoje imię uciekałaś za nim.
Gdy odbiegliście do jakiegoś małego gaju nieopodal twojego domu, zapytał czy wszystko z tobą dobrze, a twoim pierwszym odruchem był krzyk i darcie się na niego.
— Hej, spokojnie. — powiedział i spojrzał się na ciebie ze skruchą — To ty.. — próbował coś stwierdzić ale mu nie wyszło. Ostatecznie postanowił opowiedzieć ci historie o tym kim jest i co tu się wydarzyło, ale jeżeli zgodzisz się pójść z nim na spotkanie. Po namyśle zaakceptowałaś ofertę. Widać było bowiem, że chłopak był bardzo nieśmiały, a ty nie chciałaś mu robić przykrości.
— Aa.. - rzucił powoli od ciebie odchodząc — Mam na imię Frank. — powiedział i odszedł od ciebie, wiedząc już, jak nazywa się twój towarzysz na lata.

Will Solace
Dzisiaj był dla ciebie bardzo męczący dzień. Wyjechaliście z obozu Jupiter o jakiejś szóstej rano, a Reyna uparła się, że musicie potrenować na polu marsowym przed bitwą o sztandar.
Tak, dokładnie dzisiaj jechaliście do obozu herosów i cieszyłaś się, bo nic nie sprawiało ci takiej przyjemności jak walka.
Twoja przyjaciółka Hazel była prawie tak samo ucieszona jak ty, ale nie dawała tego po sobie poznać.
Gdy już wreszcie jednak dotarliście tam, w czasie bitwy  postrzelił cię jakiś łucznik.
Wkurzyłaś się i po całej akcji musiałaś iść do szpitala ze zranioną nogą, a ty się tym ostro zirytowałaś, bo nie lubisz szpitali.
Miał cie opatrzyć  jasnowłosy chłopak z niebieskimi oczami. Nie było go trudno dostrzec, bo jedyny wśród zmęczonych pacjentów po bitwie był uśmiechnięty i zadowolony z życia. Z tego co widziałaś nie tylko ciebie to irytowało.
— Witam panią, mamy postrzał w nogę? — zapytał i się uśmiechnął ciepło z apteczką w rękach.
— Proszę proszę, istny MISTRZ dedukcji.
— ...na dodatek jeszcze taką ostrą. — powiedział i się zaśmiał. — Może uspokoi cię zaproszenie na kawę? - zapytał i zaczął dezynfekować ci ranę, na co syknęłaś. On cie jednak zaczął uspokajać, co dało ci, o dziwo, ukojenie co w szpitalach jest u ciebie rzadkie. Po dłuższej rozmowie z chłopakiem uznałaś, że jednak zgodzisz się na zaproszenie.
— Wiesz co.. — zaczęłaś — nie jesteś nawet taki zły.
— Dzięki za komplement.
— Zgadzam się na kawę. — chłopak zarumienił się.
— [T/I] — powiedziałaś i podałaś mu rękę.
— Will. — odparł i uścisnął ją.

Jason Grace
Nie okłamujmy się, uwielbiasz burze. I uwielbiasz kiedy na twoje włosy i skórę pada deszcz, jednak w tej burzy było coś innego.
Sama przechadzałaś się kamiennymi uliczkami nowego Rzymu, gdy nagle lunął deszcz, a wszyscy półbogowie ruszyli szukać schronienia, w postaci restauracji, kawiarni, czy chociażby swoich domów. Ty jednak nie ruszałaś się z miejsca stojąc i wpatrując się w burzowe chmury. Nagle swoją obecnością zaszczycił cie chłopak o blond włosach i dość wysokim wzroście. Stanął obok ciebie i również wpatrywał się w burze.
— Hej, pokaże ci sztuczkę. — powiedział i wystawił rękę do chmur, aż nagle trzasnął piorun.Wystraszyłaś się i pisnęłaś, a on tylko się zaśmiał. Nie musiałaś być dzieckiem Minerwy, aby zdać sobie sprawę z tego, że jest synem Jupitera.
—Mega sztuczka. — powiedziałaś i uśmiechnęłam się uroczo. Zobaczyłaś w jego oczach iskierki i uznałaś, że go poderwiesz. Co ci szkodzi — nawet jeżeli wyrywanie kogokolwiek u ciebie przypominało bardziej wyrywaniem gwoździa ze ściany gołymi rękami.
Nie byłaś córką Wenus, żeby była to dla ciebie zabawa, ale tym razem postanowiłaś zaryzykować. Zaproponowałaś mu przejście się po ulicy Nowego Rzymu chociaż i tak zmokłaś do suchej nitki. On się zgodził i przechadzaliście się tak przez dziesięć minut, w efekcie i tak lądując w jakiejś knajpce. Twoja natura nie pozwala ci odpuścić jedzenia..
Gdy na zewnątrz wyszła tęcza podziwialiście ją razem, a on ci się przedstawił, co dziwne aż że tak późno.
— Tak gadamy i gadamy, a nawet nie wiem, jak masz na imię. Ja jestem Jason.
— No tak. — powiedziałaś i wystawiłaś rękę. - Ja nazywam się [T/I] [T/N], miło cie poznać, synie Jupitera.

Gdybym mogła wybrać... preferencje z OH/PJ (zakończono) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz