Rozdział 6

133 7 0
                                    

JORDAN

Pamiętał, jak wracał do domu po odwiezieniu Lydii, zdjął mundur, wziął zimny prysznic, przebrał się w piżamę i położył do łóżka. Jednak nie pamiętał momentu, w którym zasnął. Nie pamiętał wiele z tego, co robił po pójściu do łóżka.

A teraz stał na zewnątrz w dzielnicy, której nie kojarzył, z wyjątkiem tego, że była bogatszą częścią Beacon Hills. Stał w nocnej ciemności, czując rześkie powietrze na swojej skórze. Co dziwne, był tylko w bokserkach i szarej bluzce w serek. Nie czuł zimna.

To już drugi raz, kiedy to się stało.

Rozejrzał się wokoło i zorientował się, że stoi przed jednym z ogromnych domów w okolicy, wszystkich tak samo nierozpoznawalnych. W domu nie było żadnych świateł, z wyjątkiem werandy. Przynajmniej wiedział, że ktoś tam mieszka. Nie chcąc być przerażającym, stojąc tam na otwartej przestrzeni, gdzie każdy mógł go zobaczyć, wezwać policję i zgłosić jego podejrzane zachowanie, które, jak mu się wydawało, byłoby wyjątkowo niezręczne, podszedł do krawężnika i usiadł na chodniku. Próbował wymyślić, jakim cudem się tu dostał. Nie miał zielonego pojęcia. Nie pamiętał, gdy opuszczał swój apartament ani gdy zakładał buty, co akurat miało sens, bo był na boso, a stopy stały się brudne.

Przyszedł tu?

Lunatykował?

Boże. Głowa go bolała.

Jego ręka sięgnęła do kieszeni i, na szczęście, był tam telefon. Nawet nie pamiętał, że tam go wkładał. Do mieszkania było daleko, a wiedział, że jest zbyt roztrzęsiony po tym wszystkim, by wracać całą drogę sam, więc zadzwonił do jedynej osoby, do której mógł.

Lydia.

Gdy odebrała po trzecim sygnale, była zaspana i zmęczona. Jordan od razu poczuł się niezwykle winny przez obudzenie jej. Jednak wiedział, że ona zrozumie.

- Hej, Lydia. Przepraszam, że dzwonię tak późno... - powiedział.

- Parrish? Nie, nie. Jest w porządku. Co się dzieje? – Była zmartwiona i wiedziała, że coś się stało, nawet jeśli jej tego nie mówił.

- Cóż... Ja... Jakoś przyszedłem na drugi koniec miasta i nie mam pojęcia jak i dlaczego – odpowiedział powoli, zdając sobie sprawę, że mówiąc to głośno, brzmi to jeszcze dziwniej.

- Oh – To było jedyne, co powiedziała, zanim zapadła cisza na kilka chwil. W końcu się odezwała – Gdzie jesteś?

Rozejrzał się za tabliczką z nazwą ulicy.

- Uh, na rogu Maple.

- Okej, będę tam za kilka minut.

Jordan zamierzał zaprotestować, ale wiedział, że nie ma sensu, odkąd ją wezwał. Po prostu skinął głową, chociaż nie mogła go zobaczyć.

- Dzięki.

Po tym, jak się rozłączyli, Lydii zajęło dokładnie piętnaście minut, by jej niebieska Toyota zatrzymała się przed nim. Drzwi po stronie kierowcy otworzyły się i wyszła, ubierając jedwabny szlafrok na bokserkę i spodenki od piżamy. Jordan starał się oderwać wzrok od jej gołych nóg, gdy do niego podbiegła.

- Wszystko w porządku? – zapytała, a ręka dotknęła jego ramienia.

- Tak – powiedział. – Z wyjątkiem tego, że nie mam pojęcia, jak się tu znalazłem - Nie chciał, żeby brzmiało to bezczelnie, ale Lydia i tak zmrużyła na niego oczy.

The Deputy and The Banshee PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz