Rozdział 5

103 6 0
                                    


LYDIA

Do czasu, aż Lydia i Jordan wrócili na posterunek, była prawie pora na lunch i panował rozgardiasz. Zastępcy biegali w tę i z powrotem rozwiązując sprawy i wymieniając dokumenty na inne. Lydia i Jordan stanęli naprzeciwko biurka Szeryfa, obserwując, jak przegląda papiery Charliego. Był brutalnie zamordowany i Lydia mogła dokładnie zobaczyć zdjęcia, gdy siedzieli przy biurku.

Nie mogła nic na to poradzić – znów zawiodła. Znów nie udało się jej uratować kolejnego życia. Zobaczyła skrzywienie na twarzy Szeryfa i to ją tylko dobiło.

- Jego rodzice byli bardzo zdruzgotani – powiedział Szeryf, wzdychając głęboko i pocierając czoło. Był wyraźnie sfrustrowany. – Chciałbym im przynajmniej pomóc w poszukiwaniach tego, kto to zrobił.

- Przepraszam, Szeryfie – wymamrotała Lydia, spuszczając wzrok. – Chciałam móc pomóc.

Szeryf potrząsnął głową z dezaprobatą.

- To nie twoja wina, Lydia. Próbowaliście jak najlepiej.

Spokojnie kiwnęła głową, podnosząc wzrok na Jordana. Lydia nie mogła przestać myśleć o tym, co stało się zeszłej nocy. To było jak sen. Może to był tylko sen? Nie, to nie był sen. To było zbyt realne. Pamiętała to tak dokładnie – sposób, w jaki jej skóra wrzała od ciepła, które dawały jego ramiona owinięte wokół niej. Jak jego ciało było takie ciepłe w porównaniu z jej zimną, odsłoniętą skórą. Gdy o tym myślała, całe jej ciało rozpalało się od nowa. Kiedy spojrzała na Jordana, zauważyła, że jego oczy również spoglądają na nią, ich spojrzenia zablokowują się na kilka długich chwil, zanim szybko odwróciła wzrok. Czuła, jak jej twarz płonie i nie była zaskoczona, gdy na jej policzkach pojawiły się rumieńce, bo w pobliżu zastępcy rumieniła się częściej niż byłaby skłonna przyznać.

Dlaczego tak się czuła? To nie było właściwe. Był od niej o sześć lat starszy. Dlaczego, do cholery, miałby lub interesował się osiemnastolatką? Nigdy żaden starszy mężczyzna nie interesował się Lydią. Była z kilkoma, ale zachowywali się jak piętnastolatkowie w przedszkolu, w porównaniu do prawdziwych dorosłych. Ich jedyną dobrą cechą było to, że byli nawet dobrzy w łóżku, ale nic poza tym. Z drugiej strony, Jordan był inny. Właściwie to zachowywał się dojrzale i traktował ją jak równą sobie, w przeciwieństwie do innych zastępców na komisariacie, którzy po prostu mieli ją za wariatkę lub jej poprzednich chłopaków, którzy używali jej jako arm candy [1]. Potem całe miasto myślało, że ma właśnie taką reputację. Ale nie Jordan. Od samego początku pytał ją o pokazywanie zbrodni i nigdy nie nazwał jej szaloną lub traktował jej jak przestępczynię.

I choć tego nie okazywała, doceniała to.

Powoli ukradła mu kolejne spojrzenie, bo, Boże, wyglądał tak dobrze z potarganymi włosami. Jej wzrok zatrzymał się na jego klatce piersiowej, bo znów był ubrany w koszulkę od munduru. Była trochę pomarszczona, bo wczoraj zawiązała ją wokół talii. Na jej ustach pojawił się mały uśmiech na to wspomnienie, ponieważ nie było sposobu, by zapomnieć, jak oczy Jordana przeleciały przez jej ciało, gdy zobaczył ją w swojej koszulce. Wtedy, jak i teraz, przyjemny dreszcz przebiegł po jej ciele.

Nie założył kurtki, nie tak ironicznie, ponieważ Lydia miała ją teraz na sobie. Ubrała jego kurtkę ponownie, bo kochała to uczucie, gdy ją zakładała. To było dziwne do przyznania, ale nie obchodziło ją to. Opatuliła się nią ciaśniej i wdychając miętowy zapach Jordana, zastanawiała się, czy jest fanem Big Red.

- Parrish! Lydia! – Głos Szeryfa przywrócił ją do rzeczywistości, powodując, że podskoczyła. Spojrzała na starszego mężczyznę, który patrzył na ich dwójkę z podniesioną brwią. – Wszystko z wami w porządku? Zachowujecie się dziwnie, odkąd wróciliście. Co się tam działo?

The Deputy and The Banshee PLWhere stories live. Discover now