Starałem Się Być Tym Bardziej Dojrzałym

113 9 9
                                    

Nie rozmawiałem ze Scott'em od tygodnia. Tak naprawdę to było to dość niepokojące, jednak domyśliłem się, że blondyn musi czuć się zakłopotany, a ponieważ mój nudny, bezrobotny tydzień sprawił iż za dużo myślałem, postanowiłem zrobić "pierwszy krok". Pojawiłem się w Scott's Scones pragnąc kupić cokolwiek co zawierałoby serek śmietankowy. Dzwonki zadzwoniły kiedy wszedłem do środka. Scott zamienił automatyczny dzwonek na klasyczne dzwonki. Dziwne.

Za ladą nie było nikogo, ale to nic. Oszklona gablotka i tak była wszystkim czego potrzebowałem. Dokładnie przyjrzałem się każdemu kawałkowi ciasta i zajęło mi to tak dużo czasu, że obejrzałem się za siebie aby się upewnić czy nikt za mną nie stoi. Tak właściwie poza mną w ogóle wewnątrz nie było nikogo. Jak Scott mógł myśleć o rozbudowie skoro ledwie udaje mu się sprzedać wystarczająco sconsów żeby utrzymać ten lokal?

Ah, sernik truskawkowy. Idealnie. Użyłem dzwonka który leżał obok kasy wraz z kartką z napisem: ZADZWOŃ KIEDY SIĘ ZDECYDUJESZ :)

Scott pojawił się nagle, a jego delikatny uśmiech zamienił się w lekkie zmarszczenie brwi. "Hej," powiedziałem, ale jego mowa ciała dała mi jasno do zrozumienia że powinienem już wyjść.

"Hej." Scott wytarł swoje dłonie w fartuch. Pewnie są lepkie, ponieważ blondyn zdenerwował się moją obecnością. Albo też mięśnie jego rąk są napięte, ale za to pokryte lepkim cukrem i to dlatego je wytarł. Jak mówiłem wcześniej, mój mózg przyzwyczaił się do nadmiernego analizowania wszystkiego. Jeśli znaleźlibyśmy się w tej samej sytuacji dwa miesiące temu, mógłbym po prostu zapytać. Ale jesteśmy tu i teraz. Wszystko się zmieniło. Najwyraźniej aż tak bardzo, że nie mogę nawet zadać mu pytania.

"Czego sobie życzysz?"

"Poproszę kawałek sernika truskawkowego." Czułem się jak we śnie albo o któreym opowiedziałbym mu następnego dnia. Hej Scott, nigdy nie uwierzysz, ale śniło mi się, że kiedy przyszedłem do twojej cukierni nawet się do mnie nie uśmiechnąłeś. Scott by się roześmiał i odparł Nie bądź śmieszny.

"Na miejscu czy na wynos?" Zapytał wpisując na ekranie wszystkie dane zamówienia. To pytanie zaskoczyło mnie, chociaż wcale nie powinno. Słyszałem nie raz jak pytał o to samo innych klientów. Ale jeśli chodziło o mnie zawsze zakładał, że zostaję, chyba że wcześniej sam powiedziałem że tym razem wezmę ciasto na wynos.

"Oh, uh," zająknąłem się. "No cóż, ja, na wynos, tak myślę."

"W porządku. Razem to będzie $3.02"

Podałem mu banknot pięciodolarowy, a resztę którą otrzymałem wrzuciłem do słoika na napiwki. Nie podziękował mi. Zamiast tego złapał papierową torbę i wsunął na dłoń rękawiczkę. Następnie wsunął do torby moje zamówienie i podał mi zapakowane na wynos ciasto. Nie napisał nic na torbie. Żadnego "Mitch :)", żadnego "Mitchie", żadnego "Mitchell <3", ani nawet zwykłego "Mitch". Nic. Nic nie mogłem poradzić na to że myślami wróciłem do dnia kiedy Scott przywitał mnie szerokim uśmiechem. Tego konkretnego dnia musiałem wziąć zamówienie na wynos a blondyn błagał mnie żebym został. Jeśli mu odmówiłem, bazgrał po torbie z moim zamówieniem. Kiedy zaś przychodziłem w odpowiednim momencie kiedy zamykał lokal, dawał mi za darmo resztki z całego dnia na papierowym talerzyku po którym wcześniej gryzmolił czarnym, niezmywalnym markerem. Opary z tego pisaka zapewne zwiększyły moje szanse na zachorowanie na raka, ale w tamtym momencie zupełnie się tym nie martwiłem. Dopóki patrzyłem na obrazki Scott'a, nawet podczas jedzenia zainfekowanego pączka, byłem zadowolony.

Musiałem go naprawdę zdenerwować w zeszłym tygodniu kiedy praktycznie kazałem mu zdecydować czego tak właściwie chce. Odkąd go znam jeszcze nigdy przez tak długi czas nie zachowywał się wobec mnie tak chłodno. Wygląda na to, że to moja wina.

Wszystkie te myśli przemknęły przez moją głowę podczas gdy wziąłem od niego torbę i odwróciłem się na pięcie.

"Dziękuję za odwiedziny," odezwał się za moimi plecami i tym razem słychać było w jego głosie cień uśmiechu. Może nie całkiem uśmiechu. Bardziej uśmieszku.

Szedłem wciąż przed siebie (ignorując go), doszedłem do swojego samochodu, usiadłem w środku nie odpalając nawet silnika, jadłem moje (przepyszne) ciasto, stając się coraz bardziej zły i czując się coraz bardziej zraniony. Nie muszę tego tolerować. Dlatego też rzuciłem drugą połówkę mojego owocowego ciasta na siedzenie pasażera i wmaszerowałem z powrotem do opuszczonej cukierni. Scott nie stał zaraz za ladą, ale był wciąż w zasięgu wzroku.

Spoglądnął na drzwi kiedy usłyszał dźwięk dzwonków i mocno zmarszczył brwi kiedy zorientował się, że to ja po raz drugi tego dnia wkroczyłem do jego lokalu. Wyraz jego twarzy przypominał to jak wyglądała Lindsey kiedy prosiła mnie żebym wytłumaczył jej matematykę. "Co ty--"

"Nie masz prawa," powiedziałem z pewnością siebie, mimo iż wcale jej nie odczuwałem. "Nie masz prawa traktować mnie jak dziwaka tylko dlatego, że przyszedłem tutaj po tym jak przez tydzień ze sobą nie rozmawialiśmy. A po potraktowaniu mnie jak kogoś gorszego niż zwykłego klienta, mówisz Dziękuję za odwiedziny z głupim uśmieszkiem jakbyś wiedział coś o czym ja nie mam pojęcia."

Obserwowałem jak jego brwi zmieniają się ze zmarszczonych do uniesionych, tworząc zmarszczki na jego czole. Brak jakiejkolwiek odpowiedzi.

"Mam na myśli to, że żaden z nas nie był z drugim w kontakcie. Kompletnie. Nie mówię że mamy być najlepszymi--" przerwałem, ponieważ teraz Scott wyglądał na rozbawionego. Gdzie podział się ten cały gniew?

"Przyjdź do nas na Święto Dziękczynienia."

"Co?" Zapytałem gwałtownie, wciąż wzburzony.

"Święto Dziękczynienia. Spędź je z nami. Lindsey za tobą tęskni. Ja tęsknię za tymi twoimi wykładami. Wiem, że lubisz moją kuchnię ponieważ widzę porcyjkę serku śmietankowego w kąciku twoich ust, którą musiałeś zostawić sobie na później."

Natychmiastowo użyłem swojego rękawa żeby wytrzeć swoje usta. Czułem się zażenowany. Mój umysł działał na najwyższych obrotach żeby znaleźć jakąś ripostę. Przyszła mi do głowy najgorsza, ale jednocześnie najlepsza propozycja.

"Pod warunkiem że pozwolisz mi umówić Lindsey do fryzjera." Minęły dwa miesiące odkąd jej to obiecałem i nie wiem czemu, ale cała ta sprawa siedzi mi w głowie od tamtego czasu. Ona rozpaczliwie potrzebuje cięcia. Wkrótce jej rozdwojone końcówki zaczną mieć własne rozdwojone końcówki.

Powoli, Scott wyciągnął do mnie rękę, abym mógł nią potrząsnąć na znak zawarcia porozumienia. "No cóż, to najdziwniejsza umowa jaką kiedykolwiek zawarłem."

"Dla mnie nie," zauważyłem i uścisnąłem jego dłoń otrzymując od blondyna dziwnie skupione spojrzenie. "Nie jesteś na mnie zły?"

"Jestem wściekły. Ale obydwaj wiemy, że ta cukiernia jest zbyt szczęśliwym miejscem na kłótnie. I wiem, że poradzimy sobie z tym wszystkim do Święta Dziękczynienia."

"Ale czemu jesteś na mnie aż taki zły?" Zapytałem chociaż wewnątrz chciało mi się śpiewać z radości, ponieważ blondyn uważa, że za niedługo wyjaśnimy wszystkie nasze sprzeczki!

Bez zawahania odpowiedział, "Ponieważ sprawiasz, że czuję się odkryty."

Trwaliśmy przez chwilę w milczeniu, ponieważ nie wiedziałem co na to odpowiedzieć. Chcąc zmienić temat zacząłem się z nim droczyć "Wiesz, ta wizyta u fryzjera, miałem na myśli dzisiaj."

Scott złapał mój nadgarstek żeby spojrzeć na zegarek który noszę. "Lepiej się więc zbieraj," powiedział. "Jest prawie piętnasta."

Scent | tłumaczenie pl (wstrzymane)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz