5. Cytrynowe paznokcie i klepanie

2.1K 164 90
                                    

tytuł jest randomowy af, ale jest przynajmniej związany z treścią so fight me if u can

miłego czytania, buby ♥

Sierpniowe dni zawsze miały w sobie tę przyjemną monotonność; przeżywając je, Harry miał wrażenie, jakby wciąż oglądał od nowa i od nowa ten sam, zżółkły jak letnie kłosy film. Wszystko miało swój czas, swoją kolej. Codziennie wstawał z łóżka o tej samej porze, patrzył ukradkiem, jak Amerykanie potajemnie ćwiczą szermierkę za domem, jadł śniadanie, trochę czytał i gadał z Ronem i Hermioną i śpiewał te strasznie zawstydzające piosenki na wieczornych ogniskach. Uwielbiał wiedzieć, co się zaraz wydarzy. Może to dlatego, że w jego życiu było już wystarczająco dużo chwil, w których nie miał pojęcia, jak to wszystko może się zakończyć?

Ale ten sierpień różnił się od innych. Choć powietrze było równie parne co zawsze, wyraźnie czuć było, jak mocno przesiąknięte jest niepokojem. Nie raz i nie dwa Harry budził się nad ranem, cały zlany zimnym potem, ściskając w dłoni różdżkę wystarczająco mocno, by palce miał równie białe co twarz. Czasem widział przez uchylone drzwi, jak Amerykanie naradzają się w kuchni, gdy nikogo innego nie było w domu, szepcząc ponuro coś o niebezpieczeństwie i nadchodzącej wojnie. Widział, jak Percy, którego pani Weasley wcisnęła z rzeczami do pokoju Rona, nad ranem chowa broń za paskiem spodni i w rękawach koszuli, starając się być wystarczająco cicho, by nie obudzić Harry'ego, który przecież i tak wtedy nie spał. A Harry wyjątkowo nie czuł się bezpiecznie w Norze. To nie był spokój, to była cisza przed burzą.

Tamtego dnia, kiedy mieli wybrać się na Pokątną, wstał w chwili, gdy w pokoju Rona rozległ się szczęk upadającego na drewnianą podłogę metalu i ciche przekleństwo w jakimś dziwnym języku. Natychmiast otworzył oczy, przez co poraziło go jasne światło od strony okna.

— Co się... — syknął, przecierając powieki pięściami jak małe dziecko. Nie podobało mu się, jak brzmiał jego głos z rana. Był ochrypły, niższy, jakby papier ścierny utkwił mu w gardle.

— Cholera. Obudziłem cię. Sorry, nie chciałem.

Harry zerknął na łóżko Rona. Jego przyjaciel jednak nadal spał pośród rozkopanej, pachnącej fiołkami pościeli, obejmując poduszkę niczym ogromnego misia, a strużka śliny skapywała z kącika jego ust prosto na czerwoną poszewkę. Kiedy dźwięk upadającej broni rozdarł ciszę, tylko na chwilę zmarszczył brwi, po czym przekręcił się na drugą stronę i znowu zaczął cicho pochrapywać. Harry zazdrościł mu tak twardego snu. Jego samego potrafił czasem obudzić nawet mocniejszy podmuch wiatru.

Percy podnosił właśnie broń z podłogi, kiedy przeniósł na niego wzrok. Przez ułamek sekundy pomiędzy jego palcami mignęło mu coś ostrego, metalowego i wystarczająco błyszczącego, by mógł uznać to za sztylet. Powstrzymał się od wzdrygnięcia, chociaż po plecach przebiegł mu nieprzyjemny dreszcz.

Nie podobało mu się ani trochę to, że Amerykanie wszędzie nosili ze sobą broń i mieli jej tak wiele. Jasne, wydawali się naprawdę świetni, ciągle żartowali i mimo że byli tutaj tylko kilka tygodni, czuło się, że już się tutaj zadomowili. Ale Harry nadal podświadomie wolał pozostać czujny. Nie mógł im zaufać, nie ważne, jak bardzo chciał. Może to właśnie przez ten niepokój spał jak na szpilkach? Czy rzeczywiście bał się, że mogliby poderżnąć mu gardło w trakcie snu?

Percy spalił buraka, po czym ulotnił się z pokoju, mówiąc, że idzie do Annabeth, a Harry spojrzał na zegarek. Dochodziła czwarta nad ranem. Czemu Annabeth miałaby nie spać o takiej godzinie? — miał ochotę zapytać, chociaż drzwi za Percym zdążyły już się zamknąć. — Nie jest przecież jedną z tych dziewczyn, które wstają równo ze słońcem, by nałożyć tapetę.

herosi w hogwarcie ✯ multifandomOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz