Rozdział VII

538 47 2
                                    

Droga powrotna do piwnicy obyła się bez kolizji z żadnym truposzem. Skradając się cicho, starali się, aby zapasy żywieniowe w ich plecakach nie wydawały żadnego dźwięku. Jedynym zakłóceniem tego, wręcz spokojnego marszu była Julie. Dziewczyna wywróciła się i upadła na kolana, potykając się na jakieś śliskiej mazi. Chyba nikt z ich grupy, nie chciał dociekać, co to właściwie było. Julie, niezmordowana, ruszyła dalej, nie zwracając uwagi na papkę, która ubrudziła jej drogie spodnie. 

    Wrócili do piwnicy i z ulgą odetchnęli, że zombie tu nie weszły, bowiem wszystko było tak, jak oni to zostawili. Martin i Dustin zamknęli ciężkie drzwi, ale dla pewności, zastawili je biurkiem. Jedyna droga wyjścia została odcięta. 

    Abby opadła ciężko na krzesło i zaczęła przeglądać zapasy, które zdążyli zabrać. Ich jedyna broń, komplet tytanowych noży, leżała teraz na stoliku. Abby zaczęła im się dokładnie przeglądać i stwierdziła, że takich cudeniek, kucharki nie powinny zostawiać w tak dostępnym miejscu. Gdyby natknęły się na to któreś dzieciaki… Abby wolała tego sobie nie wyobrażać. Chociaż pewnie byłoby znacznie gorzej, gdyby zombie nauczyły się nimi posługiwać. 

    Dziewczyna skarciła siebie w myślach, nie ma co tworzyć scenariuszy zdarzeń, które nigdy nie nastąpią. Jest tu i teraz, i na tym trzeba się skupić. Mają noże, więc mogą pozbyć się zombie raz na zawsze. Mają przewagę. Abby nie wiedziała czy to prawda, jednak bardzo chciała w to wierzyć. 

    - Abby, co masz w swojej torbie? 

    Dziewczyna podniosła głowę i spostrzegła, że wszyscy już zdążyli opróżnić swoje plecaki. Abby wpatrywała się w to co zdążyli przynieść. Były to głównie różnego rodzaju zupki chińskie i dania w proszku. Jednak wcześniej, podczas szukania radia, Louis znalazł stary czajnik elektryczny, a w ich szkole w każdym pomieszczeniu był kran. Czasem się zastanawiała, po co w pracowni językowej kran, jednak teraz dziękowała za taki wymysł dyrektora. 

    Oprócz dań w proszku, zdążyli zabrać jeszcze kilka jabłek, które jako żywność modyfikowana genetycznie mogły być przechowywane poza lodówką przez kilka dni. Martin uparł się jeszcze, żeby wziąć kilka paczek krakersów. Jednak teraz, kiedy wypakowywał swój plecak, okazało się, że są tam głownie krakersy, a z kilku opakowań magicznie zrobiło się kilkanaście. 

    - Jak myślicie, ile będziemy tu siedzieć? – powiedział Dustin. 

    - Zapasów mamy na kilka dni. – odparł Martin. – Później będziemy się martwić, co dalej.

    Julie spojrzała na ścianę i się wzdrygnęła.

    - Czy ten zegar dobrze chodzi? – spytała.

    Wskazówki zegara pokazywały, że jest już dawno po północy. Czy było możliwe, że już minęło tak dużo czasu? 

     Julie wyjęła swoją komórkę. Wyświetlacz drogiego modelu telefonu pokazywał tą samą godzinę. Nastolatka schowała z powrotem telefon do bocznej kieszeni swojej torby, jak gdyby nic się nie stało.

    Louis popatrzył na nią zdziwionym wzrokiem, ale natychmiast jego szok minął i ustąpił miejsca zdenerwowaniu. 

    - Cały czas miałaś przy sobie telefon i nam o tym nie powiedziałaś? – syknął wściekle.

    - A wy swoich nie macie? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.

    - Przecież nasze telefony są w sekretariacie! Zawsze, gdy odsiaduje się po lekcjach za karę, zostawia się komórki u dyrektora! 

    - Przecież pierwszy raz tu siedzę, skąd miałam wiedzieć! – w oczach Julie wezbrały się łzy. 

    - Hej, ludzie, kłótnie nic nie zdziałają. – powiedział ugodowo Martin.

    - Martin ma rację. – zgodziła się z nim Abby. – Wszyscy jesteśmy zmęczeni. Proponuję żebyśmy się przespali i pomyśleli nad tym jutro. Kto bierze pierwszą wartę? 

    - Ja wezmę. – Dustin przesunął krzesełko, na którym siedział, tak aby mieć lepszy widok na drzwi. – Idźcie spać. 

    Abby i Martin wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia i zaczęli układać swoje rzeczy na podłodze tak, żeby stworzyć prowizoryczne posłania. Wściekły Louis ułożył się w sposób, dzięki któremu nie musiał patrzeć na Julie. Dziewczyna z przytłaczającym poczuciem winy, chciała jak najbardziej wcisnąć się w kąt. Odwróciła głowę, chcąc otrzeć rękawem swetra łzy. Ten szybki gest zauważył Dustin, któremu zrobiło się bardzo szkoda dziewczyny. 

    - Dustin, obudź mnie za dwie godziny. – powiedział Martin. – Zmienię cię wtedy na warcie. Po mnie będzie Louis, potem Abby, a na końcu Julie. Pasuje wam taki układ? 

    Wszyscy kiwnęli głowami. Nadeszła chwila spokoju, w której mogli zapomnieć o tym okropnym dniu. 

    Gdy już wszyscy zasnęli, Dustin zadał na głos pytanie. Nie oczekiwał odpowiedzi, po prostu od kiedy ją dzisiaj zobaczył, chciał zadać to pytanie. Dręczyło go to niemiłosiernie. 

    - Och Jules, czemu to zrobiłaś? 

    Kiedy wreszcie wydusił z siebie to pytanie, poczuł się o niebo lepiej. Nareszcie mógł spokojnie uspokoić oddech, patrząc na śpiącą Julie.

    Nie mógł wiedzieć, że oprócz niego, dwie osoby w tym pokoju nie spały i doskonale słyszały każde jego słowo. 

Martin najpierw poczuł lekkie potrząsanie jego ramieniem, dopiero później dotarły do niego słowa, wymówione zduszonym szeptem.

    - Martin, wstawaj. Twoja kolej.

    Chłopak podniósł się ze swojego posłania i stanął naprzeciwko wysokiego blondyna. Dustin zdał mu krótką relację z tego, co się działo na jego zmianie.

    - Bardzo spokojnie, było słychać jęki truposzy, jednak żaden z nich się nie zbliżył do nas. Właściwie jestem pewny, że nie wchodzi na to piętro. Chyba nie zdają sobie sprawy z tego, że my tu jesteśmy. 

    - O to nam chodziło. Jeśli nie wiedzą, że tu jesteśmy, to możemy spokojnie tu siedzieć. Jak na razie. Bardzo dobrze się spisałeś, Dustin. Teraz połóż się, należy ci się. 

    - Jasne, ale Martin pamiętaj – jesteśmy drużyną i potrzebujemy sobie nawzajem. Budź mnie, kiedy tylko będzie się coś działo. 

    Martin odpowiedział mu najpromienniejszym uśmiechem, na jakiego było go stać o drugiej w nocy. Czasem miał wrażenie, że Dustin wie więcej niż się do tego przyznaje. W tym wypadku, intuicja Martina dobrze mu podpowiedziała. 

    Chłopak ogarnął wzrokiem swoich współtowarzyszy niedoli. Dustin ułożył się wygodnie między Julie, a Louisem i natychmiast zasnął. Louisowi musiało się śnić coś miłego, ponieważ uśmiechał się przez sen. Martina zaintrygował ten fakt, jednak nie rozmyślał nad tym dłużej niż było to konieczne. Na twarzy Julie było widać ślady po łzach. Dziewczyna musiała chyba dużo płakać. Pewnie nie była przyzwyczajona do nowej sytuacji i to wszystko po prostu ją przerosło.

    Jednak to nie na niej wzrok Martina zatrzymał się na dłużej. Abby przyciągnęła całą jego uwagę. Ta dziewczyna niesamowicie go intrygowała. Była jedyna w swoim rodzaju, nigdy wcześniej nie spotkał takiej osoby. Ona potrafiła sobie sama doskonale poradzić, co już wiele razy udowodniła, jednak Martin miał ochotę objąć ją ramieniem i obronić przed całym złem tego świata. Nawiasem mówiąc, wiele tego zła doświadczyli ostatnio. 

    Abby poruszyła się niespokojnie. Martin zauważył, że dziewczyna zwija się ciaśniej w kłębek. Jej było  z i m n o. W nastolatku obudził się instynkt opiekuńczy i bez wahania zdjął swoją bluzę i przykrył nią dziewczynę. Abby uśmiechnęła się, czując ciepło dobiegające z okrycia chłopaka. 

    Martin także uśmiechnął się mimowolnie, widząc swój dobry uczynek. 

Zemsta UmarłychWhere stories live. Discover now