2. Drzewo

33 6 8
                                    

Jest sobotnie popołudnie a ja siedzę w domu i się nudzę. Co by tu porobić? Może bym coś przeczytała? W sumie dawno tego nie robiłam. Ostatnio byłam strasznie zabiegana i nie miałam za bardzo na to czasu, ale właśnie w tej chwili zamierzam to zmienić. Wstałam z łóżka i podeszłam do mojej biblioteczki. Swoją drogą uzbierała mi się już dosyć ładna kolekcja książek. Chwilę się zastanawiałam nad wyborem lektury na resztę dnia, po czym sięgnęłam po książkę do której nie wątpliwe kochałam wracać a była to książka pod tytułem "Romeo i Julia". Może wydawać wam się to oklepane albo nudne czy też banalne, ale ja naprawdę kochałam tą książkę. Miłość dwojga ludzi, która przezwycięża wszystkie trudności losu. To takie piękne. Chciałabym kiedyś coś takiego przeżyć, ale to nie możliwe. Mam za mało czasu na takie coś, a zresztą po co komu miłość? Do szczęścia...
Za bardzo się chyba rozmarzyłam. Tak więc wyjęłam z regału książkę i ruszyłam w stronę drzwi balkonowych.

                          * * *

Właśnie tak minęło mi całe popołudnie. Na czytaniu. Nawet nie zorientowałam się kiedy zrobiło się ciemno i chłodno, książka totalnie mnie pochłonęła. Jest kwiecień, wiec żeby zrobiło się ciemno musi być około 20/21. No to nieźle, spędziłam pięć godzin na balkonie z książką. Przydałoby się iść ogarnąć.
Tak więc poszłam wziąść szybki prysznic. Po nałożeniu kremu na twarz. Zeszłam na dół aby zjeść coś. Po wejściu do kuchni zrobiłam obrót wokół własnej osi zastanawiając co zjeść. W końcu nie zastanawiając się dłużej zrobiłam sobie zupkę w proszku. Czyli moją miłość. Gotową "kolację" zabrałam do swojego pokoju, gdzie zostałam Lucy śpiącą w moim łóżku. No super. Położyłam się obok niej i wzięłam się za jedzenie oraz otwieranie snapów. Hmm czyli każdy spędził sobotę w jakiś fajny sposób, nie żeby mój sposób spędzania czasu był nudny, ale fajnie by było czasem wyjść gdzieś ze znajomymi... Jessica była ze swoim chłopakiem w kinie. Laura była na jakiejś imprezie. Nawet taki Zack buja się gdzieś ze znajomymi. Ehh no cóż ten brak przyjaciół. Za to mam Lucy moją czworonożną przyjaciółkę. Mam ją od szczeniaka. Tyle razem przeszłyśmy.

- Oj mała co ty beze mnie zrobisz?- Zapytałam się jej, na co ona tylko zaczęła skamleć. Nie wytrzymałam zaczęłam płakać. Wtulona w Lucy zasnęłam.

                           * * *

- To była twoja wina

- No chyba sobie żartujesz

- No, a po co rzucałaś we mnie zeszytem przez całą klasę? - Zapytał się z oburzeniem.

- Bo mi kazałeś idioto! - Krzyknęłam na niego i zaczęłam się śmiać.

- Pff... Swoją drogą ciekawe kto to będzie...

- o czym ty mówisz? - Zapytałam się totalnie nie wiedząc o czym mówi ten debil, no ale czy ktokolwiek kiedykolwiek wiedział o czym on mówi? Raczej wątpię a nawet jeśli to szaucun dla tej osoby.

- No raczej że o nowym uczniu - oznajmił jakby to była najoczywistrza rzecz na świecie.

- Ja tam mam nadzieje że to będzie jakaś blondyna z długimi nogami...

- Chciałbyś... niepotrzebny nam jest kolejny plastik w klasie, i tak mam ich nadwyżkę - oznajmiłam chłodno.

- Nie narzekaj, masz przecież też kilku chłopaków, na których widok wzdycha większość przedstawicielek płci żeńskiej naszej szkoły - Wybronił się.

- Teoretycznie tak, praktycznie nie. Jak ujołeś "większość przedstawicielek płci żeńskiej naszej szkoły". Podkreślam słówka większość. One wzdychają na sam fakt, chłopacy o których mowa w szkolnej reprezentacji koszykówki. Jak dla mnie to tylko tempe osiłki z tubką żelu na głowie... - dyskusja mogła ciągnąć się tak w nieskończoność, ale bateria mi się wyładowała i musiałam kończyć.

                        * * *
Po zjedzonym obiedzie postanowiłam się gdzieś przejść. w przeciwieństwie do wczorajszej pogody, dzisiaj było dosyć słonecznie. Mam tylko nadzieje, że pogoda nie wywinie mi jakiegoś figla i nie zacznie padać. Tak więc zbiegłam po schodach kierując się w stronę drzwi wyjściowych gdzie szybko założyłam buty i wyszłam. W ogrodzie wesoło biegała Lucy. Postanowiłam zabrać ją ze sobą, więc wróciłam się do domu po smycz i ją zapiełam.
   
                             ***

Już drugą godzinę biegałam po lesie. Trochę wysiłku fizycznego chyba mi nie zaszkodzi. W każdym razie, Lucy miała niezłą zabawę. Już dawno tak długo z nią nie chodziłam. Najzwyklej w świecie nie miałam na, to czasu. Kończy się kwiecień czyli jeszcze tylko dwa miesiące i koniec roku szkolnego. Musiałam się wziąść ostro za naukę, bo za niedługo są też egzaminy, które muszę zdać na pozytywne oceny. Po egzaminach będzie już łatwiej, nie będzie tyle nauki i będę miała więcej czasu dla mojej kochanej Lucy. Szczekanie psa wyrwało mnie z zamyśleń. Kierując się za odgłosami, które nie wątpliwe wydawał mój Husky doszłam do wielkiego dęba przy, którym oczywiście stała Lucy warcząca oraz szczekająca na rudą wiewiórkę siedząc na gałęzi. Kucnęłam obok mojego pupila i zaczęłam ją głaskać. Po chwili jednak mój wzrok przykuł napis wyryty w drzewie. Przeczytałam na głos: "Najważniejsze rzeczy w życiu nigdy nie zdarzają się przez przypadek ...". Nie, to niemożliwe... To nie może być, to o czym myślę...

● W tej o to niewiedzy i niepewności zostawiam was do kolejnego rozdziału. Mam nadzieje, że rozdział się podobał. Z góry przepraszam za wszelkie błędy. Możecie mnie poprawiać w komentarzach.
Pozdrawiam Asia ❤●
~821~ słów

Jej ostatni rok Where stories live. Discover now