PORWANIE część 1

75 6 7
                                    

  Życie Milady de Winter napędzały ambicje, żądza bogactwa i władzy oraz chucie cielesne. Wszystkie je uwielbiała spełniać, choć do ostatnich przyznawała się niechętnie, wmawiając sobie, że jest istotą ponad zwykłe namiętności. Jednakże czasem lubiła szukać zapomnienia w ramionach przygodnych kochanków. Tak więc, gdy podczas jednego z wytwornych przyjęć jej wzrok padł na pięknego, wysokiego, młodego mężczyznę w kwiecie lat i urody, serce zabiło mocniej, a ciało zapałało pożądaniem.
Od tamtej pory na wspólnych spotkaniach towarzyskich próbowała zwrócić na siebie uwagę młodzieńca. Ubierała się wykwintnie i powabnie jednocześnie, podczas tańca muskała palcami jego palce, słała mu słodkie uśmiechy, przy grze w karty nachylała się głębokim dekoltem, próbując złowić jego wzrok. Posłała mu także jednoznacznie brzmiący liścik, zapraszając do swego domu, o późnej, wieczornej godzinie.
Wszystko na próżno. Wydawał się jakby wykuty ze skały i zimy jak lód.
Tego dnia niecierpliwie i z rosnącą namiętnością obserwowała, jak młodzieniec krąży po sali balowej wraz ze swym przyjacielem. Zaiste, obaj przedstawiali kuszący widok.
Młody kawaler Samuel de Winchestere górował nad wystrojonym tłumem co najmniej o głowę. Lecz nie tylko jego nieprzeciętny wzrost zwracał uwagę. Złoto brązowe włosy lśniły niczym płynne światło, wijąc się w naturalnych lokach, a piękne, orzechowe oczy spoglądały uważnie z delikatnej twarzy o wyrazistej, niewątpliwie męskiej szczęce. Na szerokich ramionach opinał się haftowany, lśniący brzoskwiniową barwą jedwab kaftana, a falbany marszczonej, białej koronki kołnierza i mankietów podkreślały ogorzałość silnych dłoni o długich palcach i zdrową barwę cery i śnieżnobiałych zębów, ukazywanych w przelotnych, słodkich uśmiechach, jak i kilka naturalnych pieprzyków rozsianych na policzkach i wgłębieniu szyi. Milady okiem znawcy oceniała silne, muskularne łydki w pończochach, domyślając się równie silnych i zgrabnych bioder i ud, które pragnęła poczuć na swoich, a raczej między  swoimi   udami...
Kawaler Ange, który towarzyszył przyjacielowi, także był nadobnej twarzy i postawy, a największą uwagę przykuwały jego czarne, nie tknięte pudrem włosy, pełne usta różanej barwy i lśniące, niebieskie jak niezapominajki oczy.
Z szelestem długiej, rozkloszowanej sukni w kolorze starego burgunda, ozdobionej kaskadą brabanckich koronek i tiuli Milady odeszła od klawesynu, przy którym dla uciechy publiczności (oraz by skupić na sobie uwagę upragnionego kawalera) grała wdzięczny, melodyjny utwór, popisując się własną wirtuozerią. Zaiste, była uzdolniona, ale przede wszystkim ambitna, służyła jedynie samej sobie i co najwyżej – bóstwu mamony. Rozejrzała się po sali, lecz nigdzie nie dostrzegła wyniosłej postaci kawalera de Wichestere...
Wyszła zatem do ogrodu, by nieco ochłonąć. Niestety, jej czas poświęcony rozrywkom zbliżał się ku końcowi, bowiem za tydzień lub dwa miała wyruszyć z kolejną misją, zleconą przez Jego Eminencję, kardynała Richelieu.
Zamyślona szła powoli krętymi ścieżkami pałacowego ogrodu. Nad krzewami obsypanymi pachnącymi kwieciem i misternie przyciętymi drzewami zapadał powoli błękitny, czerwcowy zmierzch. Zwykle, jako osoba racjonalna i praktyczna, nie zatrzymywała się, by podziwiać przyrodę, niemniej teraz, zapewne pod wpływem niespełnionych pragnień, stała się bardziej podatna na otaczające ją piękno.
Nagle, za gęstym, słodko pachnącym krzewem jaśminu dostrzegła jakiś ruch, a gdy podeszła bliżej i rozgarnęła białe kwiecie, ukłucie gniewu i zazdrości ścisnęło jej, zdawałoby się zimne, serce. Na polance wśród zielonych traw, w niedbałej pozie, z rozchełstaną koszulą, uśmiechnięty, leżał jej upragniony Samuel, pozwalając kawalerowi Ange na namiętne pocałunki i pieszczoty. Na ten widok Milady zawrzała podwójną żądzą – nieugaszonego pragnienia i nieopanowanej zemsty. Zemsty nieco pozbawionej rozsądku, bo przecież kawaler de Winchestere nie składał jej żadnych obietnic, tym niemniej... powinien, więc na nią zasługiwał. O tak, porwie go i zmusi, by zapomniał o swoim błekitnookim kawalerze, zmusi, by kochał tylko ją i jej ciało. Zmusi go do tego choćby batem!

*
Po kilku godzinach wołaniach i błaganiach oraz szarpania nieustępliwych więzów nieszczęsny kawaler de Winchestere zrozumiał, że znalazł się w tragicznym położeniu. Podczas przechadzki po mieście z kawalerem Ange de Cassielle, napadła na nich banda plugawych zbirów. Szybko i brutalnie wytrącili im szpady z rąk, obalili na ziemię pięknego Ange, choć ten delikatnymi, białymi dłońmi ze wszystkich sił usiłował bronić siebie i kochanka, a Samuelowi narzucono na głowę worek, spętano niczym wieprzka i wrzucono do powozu, którym przewieziono go do jakiegoś nieznanego domu, gdzie bandyci zaciągnęli go do zatęchłego, piwnicznego pomieszczenia (zapewne prawdziwej piwnicy), rzucili na słomę i przywiązali ręce do obręczy osadzonej w ścianie. Wszystko stało się tak szybko, że porwany młodzieniec ledwie zdołał ogarnąć, co się dzieje. A teraz leżał wyczerpany płaczem i krzykami, z zamętem w głowie i nadgarstkami obtartymi do krwi od szorstkiego sznura.
Nagle usłyszał skrzypnięcie drzwi, ciężkie kroki szurające po słomie, a potem czyjeś brutalne, twarde dłonie zaczęły targać na nim odzienie, zdzierając z bezbronnego ciała oranżowy, jedwabny, haftowany kaftan, batystową koszulę z koronkowymi mankietami, safianowe, zdobione złoconymi klamrami buty, pończochy i dobrane kolorem do kaftanu, obcisłe pludry. Ozdobiony strusimi piórami kapelusz bandyckie łachudry strąciły mu już wcześniej, podczas porwania.
W końcu ktoś zerwał mu worek z głowy i kawaler de Winchestere był w stanie spojrzeć w twarz swego gnębiciela. Ten odwzajemnił jego przerażone spojrzenie przekrwionymi, nikczemnymi oczami, błyskającymi ponuro w obrośniętej czarną szczeciną gębie.
- Kim jesteś, kreaturo? - zapytał więzień drżącym, choć nie pozbawionym szlacheckiej godności głosem. - Z jakiej przyczyny mnie uwięziono?! Odpowiadaj, pokrako.
Bandyta splunął na podłogę i na odlew walnął ciężką, brudną dłonią w delikatny policzek Samuela.
- Dam ci ja pokrakę - warknął mściwie, a później boleśnie ścisnął udo młodzieńca, miętosząc je namiętnie i śliniąc się jak pies na widok kości. Groza ogarnęła umysł młodzieńca, bowiem przeraził go i brutalny dotyk, i samo porwanie. Jak miał się stąd uwolnić, jak?!
Niski, przygarbiony, mamroczący z bełkotliwym, angielskim akcentem, brzydki jak Quasimodo nikczemnik wymacał do woli nadobne ciało więźnia, sapiąc obleśnie przy swoich niecnych uciechach. Nieszczęsnemu kawalerowi mdłości podeszły do gardła, albowiem nie był przyzwyczajony do tak brutalnych, męskich karesów. Jak dotąd dozwalał na poufałe kontakty jedynie tak pięknym, delikatnym i ułożonym kawalerom jak Ange. Teraz świat męskiej miłości ukazał przed nim swoje drugie oblicze - niegolone, brudne, pozbawione harmonii ciała i duszy. Gdy wreszcie bandyta oderwał od niego chciwe usta i dłonie, szorstko targając jedwabiste loki na głowie i poklepując na pożegnanie, młodzieniec zapłakał z ulgi i ze wstydu jednocześnie.
Zadowolony z siebie nikczemnik mrugnął do Samuela i wyszedł, starannie zamykając za sobą ciężkie drzwi i zostawiając więźnia w samej bieliźnie na zimnej, kamiennej, tonącej w półmroku podłodze.
Wspiął się wąskimi schodami na piętro, gdzie oparta o poręcz czekała na niego Milady.
- I cóż, Fergusie - zagadnęła przyciszonym, leniwym tonem. – Czy zrobiłeś to, czego od ciebie chciałam?
- Oczywiście, Milady - odpowiedział Fergus z głębokim ukłonem. Tym razem w jego głosie nie słychać było cienia bełkotu, ani przerysowanego angielskiego akcentu kaleczącego piękną francuszczyznę, a i postawa zrobiła się jakby mniej pokraczna.
Milady z uśmiechem podała mu pękatą sakiewkę i dłoń do ucałowania.
- Trochę strachu, trochę brutalności i trochę głodu - wymruczała do siebie. - A będzie w mych rękach podatny jak wosk...

impala1533- Maire  

PorwanieWhere stories live. Discover now