Porwanie Część 2

43 4 5
                                    

  Od momentu porwania upłynęły zaledwie dwie doby, ale kawalerowi de Winchestere wydały się one miesiącami... bądź nawet latami. Do piwnicy nie wpadał choćby promień słońca, a od wilgotnej posadzki wiało chłodem. Młodzieniec marzł i niemal nie mógł już poruszyć zdrętwiałymi od więzów rękoma. Czuł się brudny, spragniony, głodny, poniżony i opuszczony przez Boga. Przez cały czas uwięzienia widywał tylko obmierzłego, śmierdzącego pokrakę, który co jakiś czas zaglądał do niego, przynosząc czerstwy chleb i gaszącą pragnienie stęchłą wodę, ale okropnie go przy tym dręczył.
Należy Fergusowi przyznać, że był wiernym sługą Milady i sumiennie spełniał jej rozkazy. Nie dopuszczał się żadnej penetracji otworów cielesnych młodzieńca, ponieważ Milady srodze mu tego zakazała, ale poza tym mógł sobie poswawolić do woli, wymyślając przeróżne psikusy. Zanim schodził do piwnicy, przegryzał obficie czosnkiem, zapijał kwaśnym piwem, zdejmował koszulę i kubrak, wystawiając na pokaz wypuczony brzuch i tors, cały porośnięty czarnym włosem, a portki i ramiona smarował w stajni końskimi "jabłkami". W tejże nikczemnej, śmierdzącej postaci dopuszczał się niegodziwych macanek na ciele wyrywającego się z jego objęć szlachcica.
Starannie przeszukawszy wykwintne odzienie Samuela, w jednej z kieszeni brzoskwiniowego surduta znalazł srebrne puzderko wypełnione malinowymi cukierkami pudrowymi. Przy następnych odwiedzinach w piwnicy zaczął karmić młodzieńca jego własnymi słodyczami, przemawiając czule "Naści, szłonko, masz czukiereczka", wpychając mu owe malinowe przysmaki brudnymi łapskami między delikatne wargi, czym doprowadził kawalera do płaczu i niemalże spazmów. (Owa tortura okazała się dla Samuela de Winchestere tak przykrą, że nie potrafił już skosztować żadnego cukierka - a na pewno nie malinowego - po kres swego żywota. Co, trzeba przyznać, korzystnie wpłynęło na stan jego białych zębów.)
Po raz kolejny Fergus drapał delikatne ciało kawalera szorstkimi słomkami, podszczypywał, miętosił, chuchał czarcim oddechem, podgryzał i cmoktał gdzie się dało - mimo iż więzień wyrywał się ze wszystkich sił, gdy nagle do uszu umęczonego Samuela doszły jakieś hałasy. Drzwi otworzyły się z hukiem i do piwnicy wbiegło dwóch zamaskowanych mężczyzn ze szpadami. Rzucili się na Fergusa, dziurawiąc go bezlitośnie i zostawiając w kałuży krwi z wyrazem bezbrzeżnego zdumienia na zarośniętej twarzy. Przecięli sznury więźnia, uwalniając go z obmierzłej niewoli i powiedli ze sobą.
*
Milady niespokojnie przechadzała się po salonie, co jakiś czas niecierpliwie zerkając przez okno. Musiała pospiesznie wdrożyć w życie następną część planu, bowiem za tydzień miała opuścić Francję, wypełniając rozkazy Jego Eminencji. Niewiele czasu pozostało jej na rozrywkę, toteż zamierzała wykorzystać go co do minuty.
Plan był zaiste prosty. Uda przed kawalerem de Winchestere wybawicielkę, która dzięki swym rozległym kontaktom zdobyła wieści o jego więzieniu i posłała zaufane sługi, by go uwolnili i przywiedli do jej domu, zapewniając schronienie przed bandytami. Przez chwilę pożałowała wiernego sługi Fergusa, ale cóż, lepiej było pozbyć się świadka - zbyt dużo wiedział o jej występku. Wywieźli młodego Samuela na odludzie, do domostwa pod miastem, które wynajmowała pod zmienionym nazwiskiem, więc mogłaby bezkarnie przetrzymywać go w nim, ile dusza zapragnie (i nikt nie usłyszałby jego krzyków), jednak nawet ona musiała postępować ostrożnie, jako że kawaler wywodził się ze znanego i majętnego rodu, a poszukiwania zaginionego trwały.
Nareszcie w podwórzu pojawił się powóz, z którego pośpiesznie wysiadło dwóch ludzi Milady, prowadząc między sobą okrytego miękkim pledem Samuela. Lady de Winter uśmiechnęła się do siebie, odgarniając z czoła niesforne pasmo jasnych włosów i przybierając współczujący, a jednocześnie serdeczny i pełen troski wyraz twarzy.
Gdy bosy, brudny, chwiejący się na nogach i podtrzymywany przez jej sługi kawaler de Winchestere wszedł do salonu, nie przypominał już aroganckiego, wyniosłego, pięknie odzianego młodzieńca, jakim jawił się w towarzystwie, a raczej zmarnowaną kupkę nieszczęścia. Spojrzał na Milady i na jego twarzy pojawiło się zdumienie, wdzięczność i zachwyt. Odzyskawszy siły, rzucił się w jej stronę jednym, płynnym, lamparcim skokiem i w przyklęku, łkając, uchwycił w gorącym uścisku jej dłonie, by czule całować czubki palców i koronki mankietów. Jego wdzięczność za ratunek ze srogiej, upokarzającej niewoli zdawała się nie mieć końca.
Milady pochyliła się nad nim niczym kochająca siostra, gładząc po włosach, przytulając i cicho szepcząc uspokajające, pełne współczucia słowa. Delikatnie poprowadziła Samuela do miękkiej sofy, podtykając mu poduszki pod plecy i stopy, i wołając na służbę, by co żywo, natychmiast, podała do salonu owoce, kruche ciasteczka i lekkie wino (wiedziała, że młodzieniec jest wygłodniały, ale postanowiła nakarmić go czymś konkretniejszym dopiero wtedy, gdy dobrze sprawi się w łożu).
Poleciła także, by czym prędzej zagrzano wodę na kąpiel i przygotowano balię, pachnidła, olejki, gąbki i prześcieradła. Zamierzała skonsumować swoje upragnione ciastko, ale przecież nie takie brudne i uświnione, prosto z piwnicznej podłogi.
W oczekiwaniu na kąpiel, podtykając wzburzonemu, roztrzęsionemu kawalerowi ciasteczka i wino, tłumaczyła mu z przejęciem, acz delikatnie, że doniesiono jej jakoby Samuel padł ofiarą szajki porywaczy, która specjalizowała się w uprowadzaniu pięknych panien i młodzieńców z dobrych domów, by potem sprzedawać ich do zamorskich burdeli. Z przyjemnością popatrzyła jak, słysząc te wieści, Samuel blednie ze zgrozy, a później z jeszcze większą (choć chwilowo skrywaną) radością przyjmowała jego okrzyki, podziękowania i pocałunki wdzięczności, którymi obsypywał jej dłonie.
Gdy pokojowa zaprowadziła młodzieńca do kąpieli, Milady odczekała dłuższą chwilę, po czym sama przeszła do pokoju kąpielowego. Z niekłamaną przyjemnością podziwiała atletycznie zbudowane ciało kawalera de Winchestere (młodzieniec nigdy w życiu nie skalał się pracą, ale ukształtowały go jazda konna, fechtunek i tańce) szerokie ramiona, posągowy tors, umięśniony brzuch, nie mieszczące się w balii długie nogi i kryjącą się między nimi imponującą męskość, która - nieco wstydliwie - chowała się przed jej oczami w pachnącej, mydlanej pianie. Stanąwszy za młodzieńcem, wzięła w dłoń miękką gąbkę, nalała na nią pachnącego goździkami i cynamonem olejku i poczęła obmywać jego kark i plecy.
Samuel wydawał się nieco zaskoczony wtargnięciem Milady, ale po chwili uspokoił się pod wpływem ciepłej wody i delikatnego, czułego masażu. Lekki i uważny dotyk Milady ukoił jego zszargane nerwy, rozluźnił, choć jednocześnie pobudził. Kobiece dłonie delikatnie przesuwały się po gładkiej skórze, wypukłościach mięśni, włosach, by w końcu, ku jego zaskoczeniu, obudzić w nim męski wigor i chęci. Na widok jego podnoszącej się męskości, Milady uśmiechnęła się, nie przestając dotykać i pieścić
pięknego kawalera. Kiedy w pokoju kąpielowym zrobiło się za ciasno i za gorąco, pomogła mu wyjść z balii i poprowadziła do znajdując się tuż obok sypialni.
Nie przerywając namiętnych pocałunków i pieszczot, z satysfakcją słuchając zachwytów i miłosnych zapewnień młodzieńca, pospiesznie ściągnęła wierzchnią suknię i niecierpliwie popchnęła go na łoże. Nie mogąc doczekać się rozkoszy, dosiadła go wierzchem i popędziła, niczym na krnąbrnym ogierze, prosto ku spełnieniu swej żądzy.   

PorwanieWhere stories live. Discover now