dzień dwudziesty pierwszy

518 61 4
                                    

Ten dzień nie należał do najlepszych. Zarówno dla Harry'ego jak dla Ivy, lekarzy czy personelu szpitala. Tuż po pracy brunet odwiedził jedną z najlepszych kwiaciarni w Londynie. Tylko tam mógł dostać niebieskie róże. Po zakupie wielkiego bukietu wrócił do samochodu i jak najszybciej pojechał do szpitala. Będąc w pracy dostał telefon od lekarzy. Był niepokojący, doktor prosił o spotkanie w cztery oczy. Brunet zaparkował przed szpitalem i czym prędzej wszedł do środka. Skinieniem głowy przywitał recepcjonistkę i nie tracąc sobie głowy na oczekiwanie na windę wspiął się po schodach. Gdy znalazł się na odpowiednim piętrze przekroczył próg odpowiedniego oddziału i od razu spotkał się ze smutnymi spojrzeniami dyżurujących pielęgniarek. Harry szybko udał się w stronę gabinetu lekarza opiekującego się Ivy. Zapukał w drewnianą powłokę i po chwili wszedł do środka. Mężczyzna w średnim wieku siedział z biurkiem i przeglądał jakieś dokumenty. Harry odezwał się chcąc zwrócić na siebie uwagę. Mężczyzna uniósł na niego wzrok i przywitał się. Oboje usiedli naprzeciwko siebie, a lekarz wyciągnął jedną z kolorowych teczek.

– Panie Styles, nie będę ukrywał, że sytuacja jest naprawdę krytyczna – powiedział kładąc na blacie różne dokumenty. – Wyniki Ivy są coraz gorsze. Obawiamy się najgorszego, zgonu w ciągu kilku najbliższych dni. Chemia, którą przyjmuje nie działa, dlatego zdecydowaliśmy się przestać ją podawać. Nie potrzebnie bardziej męczyłoby się tylko dziewczynę – westchnął. – Dzisiaj rozmawiałem z Ivy, wydaje się być pogodzona z informacją o jej stanie. Odwiedził ją również dzisiaj psycholog. Jeśli pan będzie potrzebował pomocy to z pewnością ją panu udzielimy – powiedział zimnym tonem, jakby jego słowa po opuszczeniu gabinetu miały stracić ,,ważność". Harry przez cały czas kiwał głową twierdząco, jednak słowa mężczyzny jakby do niego nie docierały. Jedyne co z tego wszystkiego zrozumiał to: ,, Obawiamy się najgorszego, zgonu w ciągu kilku najbliższych dni.". Słowa, które łamały jego serce. Wiedział, że to nadejdzie, ale nie że aż tak szybko.

 Bez słowa zabrał kwiaty i wyszedł z gabinetu. Wolnym krokiem skierował się na drugi koniec korytarza, gdzie mieściła się sala Ivy. Harry otarł spływające po policzkach łzy i zbliżył się do szklanych drzwi. Dziewczyna była blada jak ściana, a jej klatka piersiowa ledwo się poruszała. Jej ciało podłączone było do tysiąca kabelków, a one do maszyn monitorujących jej oddech i inne parametry. Jej zamknięte oczy i powolne ruchy świadczyły o tym, że odpłynęła do krainy Morfeusza. Na nic zdało się ścieranie łez, gdyż teraz pojawiły się nowe. Harry oparł ramię o drzwi i przysunął do szyby twarz. Oczy zapiekły go, a po chwili na ziemię spadło kilka kropelek, a po nich kolejne i kolejne. Dolna warga bruneta niebezpiecznie drżała, a dłoń zaciskała się wokół bukietu niebieskich róż. W tamtej chwili powinniśmy dziękować kwiaciarce za usunięcie kolców kwiatów.

Serce bruneta przepełniło się bólem i rozpaczą. Jego malutka dziewczynka, jego malutka, kochana Ivy miała odejść. Miała już nigdy się nie uśmiechnąć, już nigdy nie przemówić. Miała zniknąć i zostawić go samego. Samego sobie.

Nie mógł tam wejść, nie czuł się na siłach. Mimo to nie mógł uciec jak tchórz. Wszedł cicho do środka i ze spływającymi po policzkach łzami podszedł do szpitalnego łóżka. Niebieskie róże włożył do wazonu na stoliku, po czym spojrzał na Ivy. Zrobił to wiedząc, że sprawi mu to jeszcze większy ból. Chciał jej dotknąć, jednak nie chciał jej wybudzić ze snu. Chciał jej powiedzieć jak bardzo ją kocha, ale nie chciał ponownie przywrócić jej do świata bólu, smutku i cierpienia. ,,Bo we śnie człowiek znajduje się we własnym świecie. Czasem pływa w głębokim oceanie, a czasem robi pierwszy krok w chmurach."* Harry odniósł wrażenie, że gdzieś słyszał już te słowa, lecz nie mógł sobie przypomnieć gdzie. Teraz były dwoma zdaniami, które wypełniały jego puste serce.

– Kocham cię Ivy. Cokolwiek by się działo, nie zapomnę o tym – wyszeptał i musnął ustami jej czoło. Kto wie czy nie robi tego po raz ostatni? Dziewczyna poruszyła się nieznacznie, a z jej ust wydobył się cichy pomruk. Harry nie chcąc aby ta zauważyła go w takim stanie jak najszybciej wyszedł z sali.

Brunet wybiegł z oddziału, a potem ze szpitala jak torpeda. Pielęgniarki nie podnosiły już na niego wzroku, wiedziały że wtedy ponownie by się rozpłakały. Przez ostatni czas obserwowały relację tej dwójki i bardzo się z nimi zżyły.

Harry szybkim krokiem skierował się w stronę swojego samochodu. Z kieszeni płaszcza wyjął klucze i pilotem otworzył pojazd. Wsiadł do środka i pierwszy raz zamknął drzwi z hukiem. Można powiedzieć, że nie kontrolował swoich ruchów. Jego myśli krążyły wokół pewnej, młodej istotki, która codziennie walczyła o życie. Pięścią uderzył w kierownicę, a klakson rozbrzmiał na całym parkingu. Z każdą sekundą tracił siły. Tracił je wraz z nią. Zalany łzami oparł głowę o kierownicę i zacisnął powieki. Nie wiedział co zrobić. Był zagubiony, jak nigdy.

A to wszystko za sprawą pieprzonej choroby!

******************************************

*Słowa fikcyjnej postaci Albusa Dumbledore'a, jednej z postaci serii książek i filmów o Harry'm Potterze. Wiem, że wiecie, ale napiszę xD


Zapraszam również na prolog drugiej części książki ,,Our Twins" pt. ,,Our Family". Obie znajdziecie na moim profilu <3

Nobody Knows // h.s. ✔Où les histoires vivent. Découvrez maintenant