DODATEK NA 10 K

691 27 7
                                    

Choleeera, już minęło całe sześć miesięcy od zakończenia tego opowiadania, a tu strzeliło 10 k wyświetleń!

JESTEŚCIE NIESAMOWICI.

ZPK było moim pierwszym opowiadaniem, a osiągnęło taki sukces!

(yasss, nadal ma poprawki, ale co tam!)

Może dla niektórych to niewiele, w porównaniu do innych opowiadań, których wyświetlenia sięgają setek tysięcy, ale jaa to ja, i ten sukces jest moim prywatnym triumfem :)

Dlatego też, mam dla was SPESZYL

Nawiązanie do drugiej części, niestety nie jestem pewna kiedy i CZY ujrzy światło dzienne, długo się zastanawiałam czy go dodać, ale...

ODPALAJCIE MUZYCZKĘ W NAGŁÓWKU I ZAPRASZAM NA PRZEDSMACZEK :)

>>>>



Déjà vu.
Te budynki naznaczone piętnem czasu, osmolone, rozpadające się. Gdzieniegdzie z budynków wydobywał się nikły dym.
Te ulice, na których znajdowały się zardzewiałe samochody z brudnymi szybami. Sporo z nich znajdowało się na ulicy wpadający jeden w drugi. Wyglądało to jakby ludzie uciekający stąd spowodowali pokaźną kraksę.
Te witryny sklepów; rozbite, szyby - brudne i sczerniałe.

- Znowu to samo? – Wyszeptałem.

Na odkrytych rękach pojawiła mi się gęsia skórka. Co jest o tyle dziwne, że powinienem nic nie czuć. Ponownie to samo. Ruszyłem ślamazarnie  do przodu, rozglądając się nieustannie na boki. Poruszałem się wzdłuż głównej ulicy. Obok zaczynały się roztaczać plątaniny uliczek. Spojrzałem w pierwszą lepszą, i ujrzałem nagle wyróżniającą się spośród innych kamienicę. Zerknąłem  na nikle wyglądające zza czarnych chmur słońce. Według tego czasu był tu w pełni dzień. "Słońce", które tu jedynie było prażącą, jasną kulą, wyglądająca jakby miała zaraz pęknąć, przeświecało mi drogę. Pewnym krokiem skręciłem w uliczkę, idąc w stronę nadmienionej kamienicy.

Wtedy ujrzałem na samym końcu, postać, wyłaniającą się z cieniu, trzęsącą się.

Ją.

Przełknąłem ślinę ciężko, ruszając przed siebie.
Była w szarej, ukurzonej sukni, jej zawsze piękne blond włosy, były splątane, naznaczone licznymi kołtunami i... brudem.

Pociągnąłem nosem, czując cierpki zapach. Zapach tak dobrze mi znany... śmierć.
Przyspieszyłem, chcąc krzyczeć. Jednak gdy byłem dosłownie na wyciągnięcie ręki od niej, odwróciła się, z bólem wymalowanym na pięknej, usmolonej twarzy.

- Zostawiłeś mnie. – Załkała, a po chwili jej postać zaczęła przemieniać się w proch. Rzuciłem się chcąc ją złapać, jednak jej postać była już tylko chmurą pyłu, niesioną przez wiatr jak najdalej ode mnie...

- Melanie! – Gwałtownie otworzyłem oczy, oddychając płytko.

Prawie jej dotknąłem.

Byłem tak blisko.

Godziny przerodziły się w dni, dni w tygodnie, a tygodnie w miesiące.

Nie mam pojęcia ile minęło od zniknięcia największego promyczka Beacon Hills, ale mogę zapewnić, że moje ciało odczuło je w latach.

Czułem, czuję i dopóki ona się nie odnajdzie, nadal będę czuł się beznadziejne...
To przeze mnie zniknęła.
Rozpłynęła się...
A to dlatego, że tak obawiałem się jej ciąży. Będę ojcem...
Jednak co w tej chwili dzieje się z moim nienarodzonym dzieckiem a przede wszystkim... z jego matką.

ZDĄŻYĆ PRZED KOŃCEM ||isaac laheyWhere stories live. Discover now