ROZDZIAŁ 12

2.2K 59 3
                                    

Opuściłem dom tuż po tym jak wyszedł szeryf. Byłem okropnie wściekły za to co się stało. Bałem się, że nie opanuję złości i przemienię się przed całą rodziną. Lucas miał ukryć wszystkie dowody wskazujące, że mogłem w jakikolwiek sposób uczestniczyć w całej sprawie.

- Muszę z Wami chwilę porozmawiać.. – Szeryf wszedł zrezygnowany do salonu. Znał naszych rodziców nie od dziś. Mówili sobie praktycznie „na ty". My przyczailiśmy się we trójkę na schodach obserwując sytuację. Nie zdradzaliśmy żadnym szmerem swojego położenia. – Proszę nałóżcie na razie godzinę policyjną na powrót waszych dzieci do domu. Znów grasuje jakieś zwierzę, zabija ludzi, głównie nastolatków. A teraz Melanie dopiero się zbudziła po tym tragicznym wypadku.. Miejcie na nich oko. Rozumiem, że są pełnoletni, ale jednak nieodpowiedzialność przychodzi łatwo. Też trudno mi utrzymać Stiliesa na miejscu, ale rozumiecie.
Rodzice przytaknęli.
- Dziękujemy za troskę, na pewno bardziej zwrócimy uwagę gdzie i kiedy wychodzą nasze dzieci. – Mama obdarzyła szeryfa ciepłym uśmiechem z delikatną nutką niepokoju. Mogłem to wywnioskować po nerwowym zakładaniu kosmyków blond włosów za uszy co chwila.
- A są jakieś nowe poszlaki w tej sprawie? – Tata skupił się patrząc uważnie na gościa.
- W sumie.. – Zawahał się przez chwilę szeryf. Po chwili ściszył głos. – Mamy.
Moje serce zrobiło sobie wycieczkę do gardła i z powrotem. Cholera.
- Strzępek koszuli napastnika. Jutro wyślemy je do laboratorium. – Spojrzałem ze wściekłością w oczach na niedokładność mojego brata. On jedynie przełknął głośno ślinę wiedząc co to oznacza. Mel na szczęście nie dojrzała napiętej atmosfery która zapanowała, gdyż za bardzo była przejęta rozmową toczoną w salonie.

Szedłem ciemniejącym lasem w stronę hangarów. Musiałem to skonsultować z innymi. Nie, nie jestem seryjnym mordercą. To nie ja zabijam tych gówniarzy. Ale wiem kto, i po co. Prowokacja. Chaos. Tym się karmią ci pełni zawiści ludzie. Mordercy.

Czym jestem? Tym co Melanie. Moja męczarnia przemianami zakończy się dokładnie za dwa miesiące, gdy będę miał już pełne dwadzieścia lat. U Mel zaczęła się teraz. Doskonale wiedziałem czemu akurat teraz na nią zwalało się tyle nieszczęść. To Łowcy. Zrozumieli czym jest i idąc w ślad po zapiskach swoich przodków planują wyrżnąć nas jak na rzezi co do jednego.

Żeby była jasność.
Ja i Lucas jesteśmy Pierwotnymi jak nasza siostra.

Rodzice o niczym nie wiedzą, co w sumie dobrze, wiadomo, że tym nie są. Z Lucasem dociekliśmy, że gen dziedziczy co drugie pokolenie. Czyli nasi dziadkowie również nimi byli. W swoim czasie również rozmawialiśmy z rodzicami na temat dziadka.

Dowiedzieliśmy się, że pisał pamiętniki, które dawno zaginęły. Okazało się, że były schowane w dawno zapomnianym przez rodziców miejscu w Beacon Hills. Dziadek był na tyle sprytny, że zostawił wskazówki, jak się do nich dostać. Tak, odnaleźliśmy je. Dzięki nim, panuję nad przemianą. Lucas nie miał takiego szczęścia, i wszystkiego musiał nauczyć się sam.

Wszystko się zmieniło gdy do miasta wrócili Pierwotni.

Cała wataha.

Liczy tyle osobników, jak dwie, albo trzy połączone w jedną.
Pomimo straszności brzmienia tych słów, traktują mnie i Lucasa jak rodzinę.
Są bardzo opiekuńczy, nie są jakimś gangiem.

Dbają o nas, czy przemiana przechodzi prawidłowo, czy panujemy nad nią. Zakrywają ślady naszych wybryków, które niestety w ostatnim czasie zdarzały się nam dosyć często. Ostatnio miał mnie kryć mój brat. Podczas ostatniej przemiany niekontrolowanie zaatakowałem przechadzającego się w mieście człowieka. Nie mogłem opanować rozjuszenia jakie mną zapanowało i... jakoś wyszło.

ZDĄŻYĆ PRZED KOŃCEM ||isaac laheyWhere stories live. Discover now