2.

14.1K 655 279
                                    

Szłam z Josephine w kierunku sali, w której miałyśmy historię i śmiałam się z jakiegoś okrutnie słabego żartu, który właśnie mi opowiedziała. Odkąd porozmawiałam z mamą, czułam się, jakby kamień spadł mi z serca. Znów byłam wesoła i energiczna, chociaż czasem zbierało mi si e na mdłości. Ale to podobno było normalne dla pierwszego trymestru, więc niezbyt się tym martwiłam. Zatrzymałyśmy się obok szafek, z których musiałyśmy wyciągnąć podręczniki. Rick poinformował dyrekcję szkoły o moim stanie, dzięki czemu mogłam nie ćwiczyć na wuefie. Jednakże uczyć wciąż musiałam się jak reszta uczniów, co było raczej dość oczywiste. Otworzyłam drzwiczki zamaszystym ruchem. Nagle coś wypadło z niej na podłogę. Schyliłam się, myśląc, że to zapewne któryś z moich zeszytów. O jak bardzo się myliłam. Chwyciłam przezroczyste pudełeczko. W środku znajdowała się para malutkich błękitnych bucików dziecięcych. Szybko wcisnęłam paczuszkę do szafki i rozejrzałam się po korytarzu. Szukałam wzrokiem kogoś, kto mógłby mnie obserwować lub śmiać się ze znajomymi z mojego zdenerwowania. Gdzieś w tyle głowy tkwiła jednak nadzieja, że to Ben otrząsnął się i zaakceptował fakt o swoim ojcostwie.

- Jakie ładne! – zachwycona Jo sięgnęła po nieszczęsny podarunek. – I malutkie! To od Bena?

Trzepnęłam ją po ręce i włożyłam buciki z powrotem do szafki.

- Wątpię. – mruknęłam. – Ktoś robi sobie ze mnie żarty. Wczoraj Sanchez i reszta słyszeli moją rozmowę z Benem. Boję się, że po szkole już rozniosła się plotka o tym, że jestem w ciąży. Nie wiadomo co mogą sobie dopowiedzieć.

- Wyglądają na drogie... - mruknęła szatynka, wciąż wciskając nos do mojej szafki.

Przewróciłam oczami.

- Błagam cię, widziałam podobne za dziesięć dolców na dziale dziecięcym w odzieżowym. Mama już mnie po nich ciąga, a nawet nie znamy jeszcze płci. Chodź.

Zatrzasnęłam drzwiczki i pociągnęłam buntującą się przyjaciółkę za łokieć do odpowiedniej sali.


Do końca lekcji zdążyłam wyprzeć podarunek z pamięci. Lecz głębiej zastanowiłam się nad sposobem, jakim znalazł się on w środku mojej szafki. Przecież jedyną osobą, która znała kod, byłam ja! Przynajmniej tak mi się dotąd wydawało. Musiałam koniecznie go zmienić w najbliższym czasie.

Kierowałam się do wyjścia, gdzie w swoim samochodzie czekała na mnie Josephine. Próbowałam zdać egzaminy na prawo jazdy, ale trafiłam na takiego egzaminatora, który mnie niesamowicie stresował, więc wysiadłam na środku drogi i uciekłam z płaczem. Nie żartuję. Od tamtej pory boję się wsiąść za kierownicę.

Z rozmyślań wyrwał mnie czyjś głos.

- McLevis. – podskoczyłam na dźwięk mojego nazwiska.

Uniosłam wzrok i zobaczyłam tylko czyjeś ramię i klatkę piersiową, więc odchyliłam głowę. Och. Cholera. Obok mnie dziarsko maszerował niemal dwumetrowy osioł. Sean Sanchez. Całkowicie typowy najpopularniejszy chłopak w szkole. Trzecioklasista. Jeden z czołowych zawodników w szkolnej drużynie koszykarskiej z dużymi aspiracjami na miano kapitana i obiekt westchnień połowy szkoły. Brązowe, gęste loki delikatnie opadające na czoło aż prosiły się o włożenie w nie ręki. Ciemnobrązowe oczy krzyczały o wpatrywanie się w nie godzinami w poszukiwaniu głębi, a pełne, pulchne usta i wyraźnie zarysowana szczęka błagały o składanie na nich tysiąca pocałunków. Jaka szkoda, że ten anioł krył w sobie okrutnie zepsute wnętrze. Im ładniejsze opakowanie, tym mniej zachwycający prezent. Owszem, nie mogłam zaprzeczyć jego urodzie, ale zdecydowanie odpychał mnie jego paskudny charakter. Znacie ten typ: bogaty koleś przekonany o własnej wyższości nad innymi, gburowaty i arogancki, obracający się jedynie w kręgu równie dzianych i przeżartych kwasem dzieciaków, co on. Obrzydlistwo. A mimo to ludzie wciąż do niego lgnęli, nie rozumiem, co ich tak do niego przyciąga. Pieniądze? Uroda? Huczne imprezy? Nikt nie wmówi mi, że przyjacielskie nastawienie do ludzi.

Texas BabyWhere stories live. Discover now