2. Wszechogarniająca wina

306 69 17
                                    

Usiadłem na łóżku i od razu zrobiłem obok miejsce chłopakowi. Nie mówiliśmy nic przez czas, kiedy szliśmy do domu, a potem do mojego pokoju. W głowie układałem zdanie, którym chciałem zakończyć ciszę, która zapanowała między nami, ale za każdym razem niewidocznie kręciłem głową i rezygnowałem.

— Zawsze czuję się dla ciebie i twojego brata ciężarem. Właśnie w takich momentach. Mam wrażenie, że jest wam po prostu mnie żal. Kyungsoo... Ja czuję się winny. To nigdy nie powinno się zdarzyć. Wszystko, co przeszedłeś, co przeszła twoja rodzina... Nigdy sobie tego nie wybaczę. — Jongin zacisnął dłoń w pięść, po czym ją rozluźnił. Spojrzał na mnie oczami pełnymi skruchy i bólu.

Ból, który nie zniknął po latach od tragicznego zdarzenia. On ciągle w nim siedział, głęboko w umyśle i nie pozwalał mu spać spokojnie. Jongin miewał koszmary, budził się w nocy spocony i zapłakany. Przychodził wtedy do mnie, ale nie był tylko jeden powód...

— Jongin, proszę, przestań. Tyle razy już o tym rozmawialiśmy. Nie jesteś dla nas ciężarem. Jesteśmy przyjaciółmi, rodziną, jesteś dla mnie jak brat. Dokładnie wiesz, że zawsze jesteś tutaj mile widziany. Głupi... — szepnąłem i przytuliłem chłopaka. Każda interakcja z nim powodowała, że z ledwością mogłem oddychać i robiło mi się niesamowicie gorąco. — Nie możesz tak myśleć, rozumiesz? To nie była twoja wina. Musisz przestać się tym katować, rozumiesz? To się stało siedem lat temu.

Zapomniałem o sprawdzianie, który miał być następnego dnia. Spędziłem wieczór i pół nocy na rozmowie z Jonginem. Musiałem być pewny, że przy mnie nie będzie myślał o złych chwilach z naszego życia.

Zasnęliśmy obok siebie ze złączonymi w uścisku dłońmi.

📚📚📚

Obudziłem się, słysząc nieprzyjemny dla ucha dźwięk. Przekręciłem się na drugi bok i sięgnąłem dłonią do telefonu, który zostawiłem na szafce nocnej. Wyłączyłem upierdliwy budzik, zerkając na Jongina, który, jak gdyby nigdy nic spał dalej.

— Ciebie to nic nie obudzi, co? W porządku. — Westchnąłem, wstałem z łóżka i poszedłem do łazienki wziąć prysznic, i przygotować się do wyjścia do szkoły.

Wszystkie te czynności zajęły mi piętnaście minut, więc miałem jeszcze czas, żeby poleżeć i popatrzeć na śpiącego Jongina. Zawsze ustawiałem sobie budzik na szóstą czterdzieści, żeby zostawała mi jeszcze chwila do siódmej piętnaście, wtedy budziłem Kima.

— Jongin... — Delikatnie potrząsnąłem przyjacielem, kiedy wybiła odpowiednia godzina. — Nini... Wstawaj... — Prychnąłem i nogą zrzuciłem go na miękką wykładzinę.

To od razu obudziło chłopaka.. Podniósł się do siadu, rozejrzał po pokoju, aż zatrzymał wzrok na mnie. Widziałem malujący się na jego twarzy uśmiech. To źle znaczyło. Bardzo źle.

— Nie, Jongin, proszę, nie... — Szybko wstałem i wybiegłem w pośpiechu z pokoju. Prawie się zabiłem na schodach, ale to nie było w tamtej chwili ważne. Musiałem uciec przed nim.

— Co do...

— Chodź tutaj! — Jongin dobiegł do mnie i złapał w pasie, podnosząc i przerzucając sobie przez ramię. — Hej, Baekhyun, jak mija ci dzień?

— Bardzo dobrze, dziękuję. Wam humory chyba też dopisują, ale teraz zapraszam na śniadanie. Spóźnicie się do szkoły, chłopaki. — Mój brat zajął miejsce na jednym z krzeseł, a ja zatańczyłem taniec zwycięstwa, kiedy Kim mnie puścił.

Usiedliśmy obok Baekhyuna i w ciszy zajęliśmy się jedzeniem kanapek, i piciem już nie tak parząco gorącej herbaty. Jongin próbował ukraść ostatnią kanapkę z serem i pomidorem, ale trzepnąłem go delikatnie w głowę. Nikt, ale to nikt nie ma prawa tego robić. Z wyjątkiem mnie, oczywiście.

Po śniadaniu wziąłem swój plecak, a Jongin torbę, którą przyniósł ze sobą i wyszliśmy z domu razem z Baekiem, który miał zawieść nas do szkoły, a potem pojechać do pracy. Był od dwóch lat prawnikiem. Miał dwadzieścia siedem lat na karku, a od sześciu byłem pod jego opieką. Nasi rodzice wzięli rozwód, a sąd przyznał stałą pieczę nade mną Baekhyunowi, który jako jedyny był przy zmysłach po rodzinnej tragedii.

— Dobrze się uczcie. Nie mieszajcie się w nie swoje sprawy. Kyungsoo, pamiętaj...

Przytaknąłem, obaj pożegnaliśmy mojego brata, po czym spojrzałem na Kima z uśmiechem.

— Idź.

— Możemy jeszcze kawałek iść razem...

— Idź, jeszcze ktoś nas zobaczy...

Minął mnie, a ja zamknąłem oczy, czekając pięć minut. Potem sam ruszyłem w stronę szkoły.

Bez Jongina.

Zasady; kaisooOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz