Rozdział 26 - Dzieci wojny

Začít od začátku
                                    

– Cześć, mamo – przywitał się chłopak grzecznie, głośno przełykając ślinę. – Przyjechałaś ze stryjem?

– Witaj – powiedziała oschło. – Tak, Janek rozmawia z twoim dziadkiem. Gdzie Emilka?

– Powinna być w naszej sypialni, pewnie śpi razem z Antosiem. Nie spała tej nocy, jest zmęczona.

– A ty nie możesz jej pomóc? – spytała z wyrzutem.

– Nie rozmawiajmy tak na korytarzu, może pójdziemy do kuchni?

Nie czekając na odpowiedź teściowej, wszedł na chwilę do pokoju, pocałował Anię w bujne włosy i powiedział, że musi już iść. Dziewczynka chwilę się dąsała, ale humor jej się poprawił, gdy kuzyn obiecał, że wieczorem spędzi z nią jeszcze trochę czasu. Pomachał jej na pożegnanie i gestem pokazał pani Wandzie, by zeszła po schodach.

W kuchni nikogo nie było, więc mogli spokojnie porozmawiać, a Czarnecki czuł, że to nie będzie tylko krótka pogawędka. Chciał zaparzyć herbatę, ale mama Emilii gestem nakazała, by usiadł naprzeciw niej.

– Dziękuję, nie mam ochoty na herbatę. Powiedz mi lepiej, dlaczego zostawiasz moją córkę samą ze wszystkimi obowiązkami.

– To przecież wcale nie tak – zaprotestował szybko. – Uwielbiam się zajmować Antosiem. Zdarzało się, że całą noc próbowałem go utulić do snu. Teraz jest wyjątkowa sytuacja, bo Ania zachorowała...

– Twoja kuzynka ma swoich rodziców, ty powinieneś być przy żonie.

Tadeusz odetchnął głęboko. Nie chciał podnosić głosu i denerwować się niepotrzebnie, ale te słowa sprawiały mu przykrość.

Wanda, od kiedy tylko urodził się jej wnuk, cały czas wtrącała się do życia Czarneckich, strofując cały czas Tadeusza. Antek za bardzo przypominał jej zmarłego syna. Powrócił ból po śmierci Julka, spotęgowany stratą Fryderyka. Jan próbował jakoś załagodzić napięte relacje, ale Wanda odtrącała go. Nie chciała zakładać nowej rodziny, skupiała swoją uwagę na Maćku, Emilce i Antku. A Jan nie pozwalał jej odejść, choć chyba nawet przed sobą nie potrafił przyznać się, że ją kocha.

Choć ciężko było powiedzieć o wojnie cokolwiek dobrego, to ona sprawiła że człowiek, który wcześniej nie zaznał miłości, osobiście poznał jej definicję.

– Mężczyźni, wy wszyscy jesteście tacy sami – kontynuowała kobieta. – Myślicie, że to wy macie władzę i nieustannie pokazujecie swoją siłę, ale to już niedługo się zmieni. Ja tego nie doczekam, Emilka pewnie też nie, ale może Antek czy Maciuś...

– Mamo, co też mama wygaduje? – zapytał Czarnecki łamiącym się głosem. – Ja Emilkę kocham nad życie, wszystko bym zrobił dla niej i dla Antosia.

– Doprawdy? Nawet imię dla dziecka ty musiałeś wymyślić, ona pewnie nie miała głosu w tej sprawie.

– Antek ma imię po moim tacie...

– Tak się składa, że Emilka też nie ma już ojca. Ale pewnie ciebie to nie obchodzi!

– Nie będziemy tak rozmawiać, skoro mama nie chce mnie wysłuchać. – Wstał gwałtownie od stołu i skierował się w stronę drzwi. W ostatniej chwili odwrócił się jeszcze. – A tak się składa, że stryj Jan jest w mamę wpatrzony jak w obrazek, a mama nawet tego nie zauważa. Ja idę teraz do mojej żony, jak codziennie. Może mama zapytać Emilki. Przykro mi, że każda nasza rozmowa wygląda ostatnio w ten sposób...

*

Na uroczystym choć skromnym obiedzie obecni byli wszyscy Czarneccy. Rozmowy zeszły jak zwykle na tematy polityczne, choć ciocia Maria usilnie próbowała je przerwać, by nie psuć atmosfery. W końcu stryj Jan posłuchał jej próśb, bo była to dla niego idealna okazja na zmianę tematu.

– Tadeusz – zwrócił się do bratanka, który na chwilę przerwał jedzenie i podniósł wzrok. – Zastanowiliście się już, co z przeprowadzką do mojego domu?

– Dziękujemy, ale nie możemy przystać na tę propozycję – odparł z westchnieniem chłopak.

– Dlaczego nie? Gnieździcie się tutaj, podczas gdy dom stoi pusty i niszczeje. Jeśli jest dla was zbyt duży, porozmawiajcie z Guciem i Zosią, może oni też będą chcieli tam zamieszkać. Ten mały trzpiot był ostatnio u mnie, by zaprosić na swój ślub. Miły chłopak, jego narzeczona też urocza i prześliczna.

Przy stole zapanowało poruszenie na wieść, że Kowalski bierze ślub. Czarnecki dowiedział się o tym jako jeden z pierwszych, bo cały czas korespondował z przyjacielem. Od razu jednak uprzedził, że do Warszawy nie przyjedzie, bo nie chciał ani zostawiać Emilii i Antka samych, ani narażać ich na niebezpieczeństwo w stolicy.

– Proszę, pomyślcie jeszcze o tym. Bo ja to dla was robię. Pewnie za jakiś czas będziecie mieć gromadkę dzieci i wtedy się tu nie pomieścicie.

Chłopak wstał od stołu, uśmiechając się przepraszająco. Położył dłoń na ramieniu żony i poprosił ją o chwilę rozmowy. Ona ostrożnie ułożyła syna w ramionach cioci Marii i poszła za mężem do ich sypialni. Zamknęła za sobą drzwi.

– Sam już nie wiem, co o tym sądzić – rzekł Tadeusz, krążąc po pokoju. – Wiem, że tam będziemy bezpieczni, ale tutaj bez nas sobie nie poradzą, a my bez nich... Poza tym mam wrażenie, że Antoś ma tu wszystko, czego potrzeba...

– Panie Tadeuszu – zaśmiała się dziewczyna, chwyciła męża za nadgarstki i, wspinając się na palcach, pocałowała go w policzek. – Może rozważy pan pozytywne strony tej sytuacji?

– Kochanie, nie czas na żarty.

– Ależ ja jestem śmiertelnie poważna. Pomyśl, może niedługo Stefan przyprowadzi jakąś dziewczynę...

– W takie cuda to ja nie wierzę – mruknął, przerywając jej. Usiedli na skraju łóżka.

– Ania niedługo dorośnie, a Antek nie będzie jedynakiem, prawda? – Splotła swoje palce z palcami Tadeusza, tym samym wywołując uśmiech na jego twarzy. – Zamieszkanie w tamtym domu będzie dla nas wszystkich dobrym rozwiązaniem. Zwłaszcza jeśli mielibyśmy mieszkać z Kowalskimi.

– Gucio się nie zgodzi – stwierdził pesymistycznie Czarnecki.

– Myślisz, że Zosia go nie przekona? Ona okropnie się o niego boi, bo nienawidzi wojny. Zgódź się, proszę. Zrób to dla stryja, przecież on tak pragnie twojego dobra. A jak nie dla niego, to dla mnie, dla Antosia...

Wiedziała, że siła tego argumentu zadziała. Z twarzy Tadeusza znikła zaciętość. Emilia spojrzała mu w oczy, w których dostrzegła łagodność.

– Nie mówiłaś, że chcesz się przeprowadzić.

– Dobrze mi tu, ale czas zacząć żyć na własny rachunek. I nie martw się, damy radę, bo przecież

Nie pozwolił Emilii dokończyć zdania, całując ją w usta. Jedną ręką objął dziewczynę w talii i przysunął do siebie, drugą wczepił w jej włosy. Na zmianę wymieniali pocałunki i uśmiechy. Nie usłyszeli nawet, że drzwi otworzyły się i do pokoju weszła Ania.

– Mama was woła, bo Antoś płacze. Powiedzieć, że jesteście zajęci? – spytała dziewczynka, patrząc na nich z ukosa.

Odsunęli się od siebie, jakby mieli po kilkanaście lat i zostali przyłapani na pierwszym pocałunku. Emilia podniosła się z łóżka i pobiegła do płaczącego syna. Tadeusz w tym czasie wziął kuzynkę na ręce i zakręcił się kilka razy wokół własnej osi. Dziewczynka mocno objęła go za szyję, śmiejąc się serdecznie.

W tym okrutnym świecie nie było niczego piękniejszego niż śmiech dziecka. To właśnie one, dzieci wojny, niosły radość i nadzieję dorosłym. Były niczym kwiaty, które wzrastają wśród ruin i zachwycają innych swym pięknem, nie zważając na przeciwności. Dlatego trzeba dbać, by nie zostały zdeptane.

NieśmiertelniKde žijí příběhy. Začni objevovat