Rozdział 23 - Odwiedziny poety

332 61 17
                                    


Wydarzenia z dniu ślubu Tadeusza i Emilii wiele zmieniły w ich życiu. W Milanówku od wielu dni utrzymywał się grobowy nastrój. Nikt nawet nie odważył się zacząć dłuższej rozmowy. Czarneccy nosili w sercu żałobę po babci Helenie, Emilia po swoim ojcu. Pamiętali też, oczywiście, o śmierci Stanisława, ale nie mieli siły myśleć jeszcze o niej.

Pierwsze dni upłynęły wszystkim na snuciu się z kąta w kąt i próbach odnalezienia sobie miejsca. Dziadek Teodor w ogóle nie chciał wychodzić z własnego pokoju. Przeglądał wszystkie pamiątki po zmarłej żonie. Nie pamiętał o jedzeniu, chyba że ciocia Maria lub Emilia przyniosły mu posiłek do sypialni. Wieczorami Tadeusz musiał dopilnować, by dziadek poszedł spać i wtedy nawiązywały się między nimi krótkie wymiany zdań. Najczęściej dotyczyły błahych spraw, ale chłopak cieszył się z każdego słowa.

Po tygodniu Emilia zażądała, że chce wiedzieć, co dokładnie zdarzyło się tamtego dnia. Czarnecki był zmuszony odbyć jedną z najtrudniejszych rozmów w swoim życiu. Wieczorem usiedli na skraju łóżka, Tadeusz objął ją delikatnie. Wtedy krótko i treściwie wyznał jej całą prawdę, podając lakoniczną informację o tym, co stało się z panem Fryderykiem i Stanisławem. Długo nie mogło to do niej dotrzeć. W końcu jednak rozpłakała się. Szlochała długo, przytulając się do piersi swojego męża.

– Dlaczego ja zostawiłam mamę i Maciusia? Przecież oni oprócz mnie nie mają już teraz nikogo. Muszę tam wrócić. Boże, nie wierzę, że to się stało naprawdę... Jeszcze Staś... – znowu zaniosła się płaczem tak żałosnym, że nie mogła wydusić z siebie ani słowa.

– Spokojnie, został z nimi mój stryjek. On się nimi zajmie, mogę ci to obiecać – Pogłaskał ją po jasnych włosach i długo tulił w swoich ramionach, dopóki nie zasnęła.

Haftowaną przez babcię chusteczką otarł łzy z twarzy Emilii i położył w łóżku obok siebie. Nie chciał jej zostawiać samej ani na chwilę. Mimo późnej godziny sen nie chciał do niego przyjść. Leżał, wpatrując się w spokojną twarz swojej żony i sam z trudem powstrzymywał łzy.

Na szczęście potem było już tylko lepiej. Choć wspominanie zmarłych nadal sprawiało ból, Czarneccy powoli uczyli się codziennego życia bez nich. Zdawało się, że wszystko wraca do dawnego ładu.

Prawdziwą namiastkę szczęścia i beztroski poczuli, gdy do Milanówka zawitał Krzysiek Baczyński ze swoją narzeczoną, piękną Barbarą. Była to najważniejsza wiadomość tego tygodnia. Młodzież zebrała się w domu Heńka, który wyraźnie wydoroślał od ostatniego ich spotkania. Przybyło też wiele nieznanych im osób – starszych i młodszych, nawet dziesięcioletnie dzieci, patrzące na Baczyńskiego z uwielbieniem w szeroko otwartych oczach. Krzysztof jednak niewiele się zmienił, trochę spoważniał, ale na pewno nadal był skromny, cichy i rozmarzony. No i jeszcze zakochany w swojej Basi. Gdy tylko wśród kilkunastu twarzy dostrzegł Stefana, Tadeusza i Emilię, uśmiechnął się promiennie.

– Och, panowie Czarnecki i panna Woyciechowska...

– Już również Czarnecka – wtrąciła dziewczyna z odwzajemnionym uśmiechem, siadając na krześle obok poety.

– Gratuluję w takim razie. Moi drodzy, musimy po zakończeniu tego spotkania na spokojnie porozmawiać. Tęskniłem za wami i chcę, żebyście poznali moją Basieńkę. – Ucałował rękę narzeczonej, którą cały czas trzymał.

Czarneccy chętnie przystali na jego propozycję i nie odzywali się już więcej. Wszyscy zebrani wpatrywali się w poetę jak w obrazek, zwłaszcza gdy zaczął opowiadać, a potem czytać swoje wiersze. Tak pięknie mówił o tym, czego ci ludzie doświadczali każdego dnia. Strach, tęsknota, cierpienie, miłość... Niejednemu zbierały się łzy w kącikach oczu. Sam Baczyński też spuścił ze smutkiem głowę.

Emilia doskonale go rozumiała, w szczególności smutek po stracie ojca. Posłała przelotne spojrzenie Tadeuszowi, by dowiedzieć się, czy mają te same myśli. On tylko pocałował jej dłoń, nic nie mówiąc. Nie musiał, on przecież w szczególności wiedział, co czuje jego żona. Spojrzała też w tajemnicze oczy Krzysztofa.

Byli do siebie tacy podobni oraz do wielu innych młodych ludzi, których oszukał los. Miało być szczęście, miłość i spokój. Wojna postanowiła zmienić ich plany w marzenia, których nie mogli spełnić, ale oni nie mieli zamiaru się poddać. Byli gotowi walczyć do ostatniej, tej najczerwieńszej kropli krwi.

Ocknęła się na chwilę i usłyszała ostatnie wersy czytane przez poetę.

Umrzeć przyjdzie, gdy się kochało
Wielkie sprawy głupią miłością.

*

Wieczór nadszedł nagle. Patrząc przez okno na pojawiający się na niebie blady księżyc, można było się domyślić, że spotkanie powoli dobiega końca. Krzysztof, tak jak obiecał, zaprosił Czarneckich na krótki spacer. Stefan był oczarowany, a Emilia i Tadeusz tylko uśmiechnęli się do poety, którego traktowali przede wszystkim jako przyjaciela. Ciepły, kwietniowy wiatr mierzwił im włosy, a gwiazdy wskazywały drogę.

– Czy mogę zapytać, jak wasz ślub?

– To jest bardzo trudny temat – odparł Tadeusz, ale okrutne wspomnienia już zajęły jego myśli, więc pokrótce streścił Krzysztofowi i Basi zdarzenia tamtego dnia.

– Proszę, przyjmijcie wyrazy współczucia. Podziwiam, że trzymacie się po tym wszystkim. Ja chyba bym sobie nie poradził.

– Ciężko jest żyć tak wrażliwemu człowiekowi w tak okrutnych czasach, prawda? – Bardziej stwierdziła niż spytała Emilia.

– Czy ja wiem? Nikt nie ma łatwo, a to, że ja przy okazji piszę wiersze, nie stawia mnie na żadnej uprzywilejowanej pozycji. Za to na pewno ze mną trudno się wytrzymuje. Prawda, Basieńko?

– Nie wiem, o czym mówisz – odparła narzeczona, całując Baczyńskiego w policzek. – Przecież jest cudownie. Na pewno wolę życie z tobą niż bez ciebie.

– Właśnie, Tadziu, jak tam ci idzie swatanie Stefana i Tosi, jak pisałeś w którymś z listów? – zaciekawił się Krzysztof.

Młodszy Czarnecki, który do tej pory jedynie przysłuchiwał się całej dyskusji z zafascynowaniem, zakaszlał znacząco i zmroził wzrokiem starszego brata. Tadeusz wzruszył ramionami, nie mogąc zrozumieć, dlaczego Stefan tak się zirytował.

– Nie było okazji, niestety. Muszę nad tym popracować. Mam nadzieję, że nikt mi, to znaczy Stefanowi, Tośki sprzed nosa nie sprzątnie. Nie poznaliście jej, ale to naprawdę urocza dziewczyna.

– Tadeuszu... – westchnęła Emilia, bezradnie załamując ręce.

– No co? Chcę dla mojego brata jak najlepiej! Bo jeszcze zostanie starym kawalerem i co wtedy?

Porozmawiali jeszcze chwilę, po czym rozeszli w swoje strony. Stefan poszedł przodem, pozwalając zakochanym nacieszyć się sobą. przed wejściem do domu rzucił jeszcze za siebie przelotne spojrzenie. Tadeusz i Emilia przystanęli nieopodal i zaczęli się całować. Młodszy brat szybko odwrócił wzrok. Niech tylko księżyc będzie niemym świadkiem ich miłości.



Wróciłam. A przynajmniej mam taką nadzieję. Ogarnęłam naukę, teraz chcę kończyć "Nieśmiertelnych". Od razu mówię, że nie jestem zachwycona z tej pracy, pewnie roi się w niej od błędów historycznych, same dialogi i nielogiczna akcja, ale od czegoś trzeba zacząć. Uważam, że najpierw skończę pisać to, a potem zabiorę się za jakiś nowy projekt. Jeszcze nie wiem, co to będzie, może powrócę do czegoś starego, może wymyślę coś nowego - zobaczymy. 

@heydarkness_ - bo bez Naci bym tego nie napisała, ktoś mnie musiał motywować ;)

Drobna uwaga: zauważyłam, że bohaterowie "Nieśmiertelnych" często nie mają nazwisk, a np. Bogdan czy Ignacy, o których pisałam dość dużo powinni je mieć (a raczej powinnam o nich wspomnieć). Dlatego w przyszłych rozdziałach będę używać tych nazwisk, w poprzednich rozdziałach raczej nie dam rady tego poprawić.

Pozdrawiam i poprawiajcie wszystkie ocenki!

NieśmiertelniWhere stories live. Discover now